Na ten powrót polskie MMA musiało czekać prawie sześć długich lat. W końcu jednak, 27 maja podczas gali KSW 39: Colosseum, fani będą mogli ponownie podziwiać w walce pierwszego, turniejowego mistrza KSW, Łukasza Jurkowskiego.
Popularny „Juras”, choć w młodości nie stronił od konfrontacji z rówieśnikami, sportowo bardziej był zainteresowany grami drużynowymi.
– Zawsze byłem dość zadziornym chłopakiem i nigdy nie odmawiałem rywalizacji na pięści. W młodości jednak zajmowałem się głównie sportami drużynowymi. Grałem w koszykówkę, piłkę ręczną, siatkówkę, a potem w podwarszawskiej Legionovi rozpocząłem swoją przygodę z piłką nożną i grałem na pozycji bramkarza.
Spoty walki pojawiły się w życiu młodego Łukasza dopiero w wieku siedemnastu lat, gdy trafił on na pierwszy trening taekwondo.
– To była w sumie kwestia przypadku. Moi znajomi, z którymi spędzałem wolne wieczory zaczęli chodzić na taekwondo i przez to nie miałem z kim spędzać czasu. Znajomi zachęcali mnie do udziału w zajęciach, jednak ja, jako osiedlowy „twardziel”, twierdziłem, że mi to do niczego niepotrzebne, bo wystarczająco dobrze sobie radzę sam. W końcu jednak wybrałem się na pierwszy trening. Pamiętam, że fizycznie utyrałem się potwornie. Zamiast wracać do domu normalnie, jakieś piętnaście minut, zabrało mi to chyba z godzinę. Nie miałem siły iść, bo przekopali mnie na zajęciach straszliwie. I chociaż wszystko mnie bolało, właśnie wtedy stwierdziłem, że to jest zajebiste i że chcę to dalej robić. Po trzech miesiącach treningów pojechałem już na mistrzostwa Warszawy i wygrałem! To był dla mnie niesamowity kop motywacyjny. Wiedziałem, że muszę robić to dalej. Biłem się całe życie, ale w końcu poszedłem z tym w stronę sportu.
Mimo rozpoczęcia swojej przygody ze sportami walki od taekwondo, „Juras” bardzo ciekawił się tym, co dzieje się w świecie mieszanych sztuk walki i czuł, że kiedyś sam chciałby się spróbować swoich sił w takiej konfrontacji.
– Bywałem na pierwszych galach u Mirka Oknińskiego i bardzo mnie to interesowało. Oglądałem wszystko, co tylko pojawiało się kasetach VHS, czy to Pride czy UFC. I zawsze świtało mi w głowie to, że chciałbym się kiedyś w tym sprawdzić. Zacząłem trenować brazylijski jiu-jitsu u Mirka Oknińskiego i w końcu ustaliłem z nim, że wystąpię na jego następnej gali.
Do debiutu Łukasza w MMA ostatecznie doszło jednak podczas pierwszej Konfrontacji Sztuk Walki, 27 lutego 2004 roku.
– W tym czasie pracowałem jako trener taekwondo w klubie Maćka Kawulskiego i dostałem od niego propozycję reprezentowania tej dyscypliny podczas pierwszego KSW. Gala miała się odbyć w jednym z bardziej ekskluzywnych miejsc w Warszawie, czyli restauracji Champions Hotelu Mariott. Stwierdziłem, że to świetny pomysł i wystartowałem.
Debiut w MMA nie mógł być bardziej udany. „Juras” pokonał jednego wieczoru trzech przeciwników i został pierwszym, historycznym mistrzem Konfrontacji Sztuk Walki. Co ciekawe, również podczas tej gali, Łukasz poznał Andrzeja Janisza, który przeprowadził z nim wywiad dla Polskiego Radia i zaproponował współpracę w roli eksperta przy programie FightClub emitowanym w Eurosporcie. Tak narodził się najlepszy duet komentatorski w polskim MMA, który z powodzeniem funkcjonuje do dziś. Czy jednak już wtedy można było wyczuć, że wraz z KSW powstała zupełnie nowa jakość w świecie MMA i że czternaście lat później organizacja zapełni kibicami największy stadion w Polsce?
– Nie wiem czy spodziewałem się takiej publiczności na PGE Narodowym, ale gdzieś tam czułem, że to może wypalić. Jakiś czas temu wspominaliśmy nawet z Andrzejem Janiszem, że w samych początkach rozmawialiśmy o tym, że jest to sport z wielkim potencjałem, że zainteresuje ludzi i ludzie to kupią. Czuliśmy wówczas, że MMA trafi na duże areny i tak się stało. Ja sam startując w MMA zakładałem, że zrobię w tym karierę, że będę pełnoprawnym zawodnikiem i że to wszystko fajnie się rozwinie.
I faktycznie MMA w Polsce bardzo się rozwinęło, a w trakcie swojej dotychczasowej kariery, Łukasz stoczył, aż dwadzieścia pięć zawodowych walk. Konfrontował się nie tylko w Polsce, ale również w Chorwacji, Holandii, Rosji, Słowenii, Bułgarii, a także w Stanach Zjednoczonych.
– To był czas kiedy moją osobą menadżerowali Martin Lewandowski i Maciek Kawulski. Dla nich priorytetem były moje starty na galach KSW w Polsce i to, żeby opierać na mnie promocję gali. Propozycje innych startów oczywiście się pojawiały, ale wiadomo, że Polska była na pierwszym miejscu. Gdy jednak był wolny okres i trafiała się oferta, to brałem walkę za granicą.
Po ostatniej zawodowej walce, kiedy to „Juras” przegrał z Toni Valtonenem, zapadła trudna decyzja o zakończeniu sportowej kariery. Wszyscy jednak czuli, że może w przyszłości Łukasz jednak zdecyduje się na powrót i ponowne wejście w rolę zawodowego fightera. Na okazję trzeba było czekać prawie sześć lat i galę KSW 39 na PGE Narodowym, która swoim ogromem i możliwością występu przed własną, warszawską publicznością spowodowała, że „Juras” zdecydował się odwiesić rękawice z kołka.
– Powrót do reżymu treningowego jest bolesny, mam w końcu już trzydzieści sześć lat, ale też ten powrót daje olbrzymią satysfakcję ze sportowego trybu życia, z tego, że wszystko jest poświęcone i przygotowane pod start. Dziś czuję, że traktuję to bardziej poważnie, niż wszyscy zakładali. Jestem oczywiście zmęczony i pojawiają się też kryzysy, ale trzeba wstać i robić swoje. Nie mogę się już doczekać, żeby wyjść do klatki i zawalczyć.
Podczas gali KSW 39, Łukasz zmierzy się z Rameau Thierry Sokoudjou, doświadczonym, walczącym w trakcie swojej kariery dla wielu najważniejszych organizacji MMA fighterem. Pojedynek więc zapowiada się niezwykle ciekawie, szczególnie, że przeciwnik „Jurasa” jest w nim stawiany w roli faworyta. Łukaszowi jednak zależało na tym, żeby w powrocie do klatki skonfrontować się z bardzo wymagającym rywalem.
– Pokonanie Sokoudjou będzie moim wielkim sukcesem. Myślę tylko o tym, żeby to był mój wieczór na Narodowym. Nie widzę innego scenariusza i nie zastanawiam się, co będzie dalej. Wszystko zależy od tego, jak potoczy się ten pojedynek. Ja mogę go oczywiście przegrać, ale jeśli tak się stanie, to chciałbym, żeby to było po mocnej walce, mocnej bitce, po dobrym pojedynku. Mogę przegrać przed czasem, ale muszę napsuć krwi mojemu przeciwnikowi, muszę mu się dać porządnie we znaki.
Łukasz na razie nie planuje dalszych ruchów w MMA, nie ma też żadnych dalekosiężnych sportowych marzeń, bo właśnie jest w trakcie spełniania jednego z największych.
– Mam trzydzieści sześć lat i wracam po długiej przerwie. Dla mnie spełnieniem marzeń jest start na Stadionie Narodowym, przed taką publicznością i sam powrót do sportu. Powrót do sportowego trybu życia, rywalizacji, do treningów, do bólu i zmęczenia. To daje mi większą satysfakcję, niż jakikolwiek cel sportowy, który bym sobie postawił.