STSport

Zmarły niedawno Józef Warchoł na miano sportowca-skandalisty pracował latami. Osiągnął wiele sukcesów sportowych, był trenerem, ale też angażował się politycznie.

Józef Warchoł zawodowy mistrz świata

Józef Warchoł zawodowy mistrz świata

Jest 1979 rok, mała wieś pod Czaplinkiem. Kilkunastoletni chłopak w białym kimonie zawzięcie ćwiczy na pobliskiej łące. Koncentruje się tylko na tej czynności, jakby nie istniał świat. Jeszcze o tym nie wie, ale prócz zdobycia tytułu mistrza świata, wiele lat później zasłynie także z innych, mniej chlubnych powodów. Dziś, niefortunnie i z przyczyn niezależnych, data publikacji niniejszego tekstu zbiegła się z pogrzebem Józefa Warchoła.

Dwa oblicza

Kierował się własnym, specyficznym systemem wartości. Często zachowywał się tak, jakby obowiązujące normy społeczne go nie dotyczyły. Zawsze w opozycji „ja” kontra „oni”. Jeśli ktoś mu nie pasował, Józek walił prosto z mostu. Często dosłownie.

Chciał „naprawiać” swoje otoczenie, rzeczywistość wokół siebie. Ta wydawała mu się obca, niesprawiedliwa. Kompromisów nie zwykł uznawać. I dlatego w konflikty, także z prawem, popadał bardzo łatwo i bardzo często. Uwielbiał publikę, nakręcał się tym i dla poklasku – nawet najmarniejszego – wiele ryzykował. Bez względu na konsekwencje. Z tymi przychodziło mu mierzyć się najczęściej po fakcie. Wiele rzeczy uchodziło mu na sucho, co jeszcze bardziej utwierdzało Józka w przekonaniu, że warto brnąć dalej. Szybko swoje sportowe osiągnięcia – a te są znaczące i nie odmówi mu ich nikt – przesłonił zachowaniem, które z duchem sportu nie miały nic wspólnego.

Koszaliński szeryf

Już w latach 90. zasłynął bójką przy dawnej kawiarni Ewa w centrum Koszalina, a następnie naruszeniem nietykalności cielesnej fotoreportera „Głosu Pomorza”, czy samochodowym pościgiem z Koszalina do Mielna za dziennikarzem „Gazety Wyborczej”. Tłumaczył później, że bronił dziewczyny, która poczuła, że jej prywatność jest zagrożona. Nie wzbraniał się z podniesieniem ręki na słabszych od siebie – jego zdaniem, w imię wyższych pobudek. Swego czasu głośna była historia o tym, jak uderzył kilkuletnie dziecko, bo to pokazało mu obraźliwy gest. Warchoł chciał dać mu, jak sam wyjaśniał, lekcję szacunku dla starszych. Z czasem zyskał miano lokalnego „szeryfa”, obrońcy biednych i uciśnionych oraz pogromcy – w jego mniemaniu – ludzi niemoralnych i złych. W hotelu New Skanpol w Kołobrzegu pobił człowieka, bo stanął w obronie oszukanej kobiety. Jadąc rowerem, musiał ratować się zjazdem na pobocze, bo jeden z kierowców jechał zbyt nierozważnie. Warchoł nie zamierzał darować tego kierowcy. Dopadł go na akurat zamkniętym przejeździe kolejowym, wyciągnął zza kierownicy, zabrał kluczyki i wezwał policję. W koszalińskiej hali Gwardii zwracał uwagę tym, którzy palili papierosy w niewyznaczonym do tego miejscu – zdarzyło mu się użyć w tym celu także argumentów siłowych, bijąc sędziego piłkarskiego. Ciężko mieli ci, którzy nieprzepisowo parkowali przed jego blokiem, gdzie mieszkał. Nie mógł znieść hałasu we wczesnych godzinach porannych przy Galerii Kosmos. Pobił dostawcę towaru i ochroniarza, a całe zajście nagrała kamera przemysłowa. Warchoł stanął za to przed sądem. – Józkowi brakowało wyczucia – przyznaje Sylwester Dziekanowski, trener Ronin Gold Team Koszalin. – Mówiłem mu, żeby czasami wyluzował, że pewne rzeczy może osiągnąć innym językiem, innymi środkami, że można to przedstawić w taki sposób, by inni zechcieli go wysłuchać. A on najczęściej robił tak, że ludzie albo się go bali, albo obrażali, albo ignorowali. Im głośniej krzyczał, tym większym pustym echem się to odbijało – stwierdza Dziekanowski.

Polityka i show-biznes

Skupiał na sobie uwagę nie tylko środowiska sportowego, ale też politycznego. Był członkiem Ligi Polskich Rodzin, Prawa i Sprawiedliwości i Samoobrony. W 2006 roku bez powodzenia z ramienia tej ostatniej partii startował w wyborach do koszalińskiej Rady Miejskiej. Prócz prób robienia kariery politycznej, miał swój epizod w tzw. show biznesie. Był jednym z uczestników telewizyjnego reality show, Big Brother. W 2008 roku Warchoł zastał wyrzucony z piątej edycji tego programu. Powód? Pobicie jednego z uczestników i zdemolowanie drzwi. Wszystko na oczach całej Polski. Sam zainteresowany później przyznawał, że odszedł z programu z własnej inicjatywy. Żalił się, że było mu tam gorzej niż w więzieniu. Znana jest jego antypatia dla Platformy Obywatelskiej. Podkreślał to wielokrotnie, nosząc koszulki z napisami atakującymi aktualnie rządzącą partię. M.in. podczas trybuny obywatelskiej w koszalińskim ratuszu kilkakrotnie mówił o tym, że obecna władza to oszuści. Mówił, że miasto nie wspiera go dostatecznie, mimo jego zasług sportowych. Frustracji dał wyraz na koszalińskiej „giełdzie”, kiedy to obrażał prezydenta miasta Piotra Jedlińskiego. Sprawa trafiła do prokuratury. – Kiedy głosił swoje niepotrzebne hasła, kiedy straszył i wyzywał ludzi – mówiłem mu, by przyhamował, bo to go zgubi – podkreśla trener Ronina. – Czasem słuchał, czasem nie. Myślę, że pod koniec życia i tak się wyciszył, w porównaniu do tego, co robił wcześniej. Józek tylko stracił, że poszedł w politykę. Zdrowiem za to zapłacił. To był po prostu koszaliński Don Kichot, bo nie mógł wygrać z systemem, któremu wypowiedział wojnę – dodaje.

Odwrót środowiska

Pod koniec jego życia w lokalnym środowisku sportowym zostali już tylko nieliczni, z którymi Warchoł nie byłby skonfliktowany. – Umówmy się: miał na pieńku z większą częścią środowiska sportowego – mówi Dziekanowski. Z powszechnym oburzeniem spotkał się jego komentarz na temat śmierci Henryka Ficka, działacza i trenera taekwondo z Koszalina. Ponad trzydzieści klubów i związków sportowych podpisało się pod listem do prezydenta Koszalina, piętnującym zachowania Warchoła. W liście mogliśmy przeczytać m.in.: „chcielibyśmy z całą mocą oświadczyć, że w pełni odcinamy się od wypowiedzi tego Pana, uważając je za wysoce nieetyczne i niszczące godność człowieka. Straciliśmy już nadzieję, że takie terminy jak etyka, moralność i godność są znane Panu Józefowi Warchołowi. Nie wdając się w polemiki słowne i nie chcąc używać epitetów wobec J. Warchoła, stwierdzamy jednoznacznie: taki człowiek nie powinien być dalej trenerem, szkoleniowcem w naszym mieście!”. – Pamiętam sytuację z Fickiem, który został pośmiertnie obrażony. Rozmawiałem wtedy z Józkiem. Powiedział, że było mu głupio, że go poniosło. Był niesamowicie impulsywny. To co w głowie, to na języku. Zanim coś przemyślał, najpierw działał lub mówił – zauważa trener Ronina. Wcześniej głośnym echem odbiły się sprawy nieodpowiedniego traktowania przez Warchoła jego podopiecznych. Z jego klubu odeszły utytułowane Hanna Solecka i Sylwia Kusiak. Sołecka swego czasu została mistrzynią świata kadetek, a Kusiak została wicemistrzynią w kategorii seniorek. Ci, którzy znają Warchoła, przyznają, że potrafił być mistrzem motywacji. Sprawiał, że dany zawodnik wierzył w siebie i na zawodach i treningach dawał z siebie wszystko. Ale Warchoła ponosiły też nerwy i potrafił ciężko obrazić tych, z którymi współpracował lub trenował. A ci po prostu go opuszczali.

Serce do walki

– Zapamiętam go jako wartościowego człowieka, niesamowicie oddanemu sportowi. Pod kątem tego, jakie miał podejście do treningu, do zawodów, mógł być tylko wzorem – podkreślają trenerzy, którzy Józka znali od lat: Dziekanowski, Waleński, czy Tomasz Różański, założyciel i trener klubu bokserskiego Róża Karlino, a w latach 90. podopieczny Warchoła. – We wszystko wkładał serce, sto procent zaangażowania. Kiedy przygotowywałem go o walk MMA, jak się okaże ostatnich w jego karierze, to widać było, jak mocno jest na tym skupiony, jak bardzo chce wygrać. Pod tym względem – prawdziwy profesjonalista i nic nie można było mu zarzucić – komentuje Dziekanowski. – Był osobą bardzo religijną, modlił się przed każdym treningiem i każdą walką. Niewykluczone, że także przez to, że tak mocno ufał swoim życiowym nakazom, był taki, a nie inny. Miał swój plan na życie, był strasznie uparty, a to cechuje wyjątkowych ludzi. – Dla mnie był wybitnym sportowcem, który wychował wielu mistrzów – dodaje Tomasz Waleński, trener Fight Club Koszalin, na którego barkach spoczywa teraz dalszy los klubu. – Znaliśmy się długo. Współpracowaliśmy, kiedy organizował swoje gale sztuk walki. Nierzadko brali tam udział także i moi podopieczni. Wszystko miał zawsze dobrze przygotowane. Bez Józka to będzie inny Koszalin. To był prawdziwy wojownik. Przegrał tę najważniejszą walkę. Przy mnie potrafił się otworzyć, za tą skorupą wszechwiedzącej, wszechpotężnej i superoperatywnej w jego mniemaniu osoby był jeszcze inny Józek. I takim go zapamiętam – podkreśla Dziekanowski. Z kolei ludzie, których Józef Warchoł skrzywdził, będą pamiętać o pobiciach, groźbach, zastraszeniach, wyzwiskach. Na półkach sądowych archiwów kurzyć się będą akta umorzonych spraw skierowanych przeciwko Warchołowi. Ale z drugiej strony zostaną też po nim wywalczone medale i puchary oraz grono wychowanków z sukcesami na arenach krajowych i międzynarodowych. I zostanie rodzina, którą opuścił mąż i ojciec.

Józef Warchoł

Urodzony 22 maja 1964 roku w Czaplinku był mistrzem świata z 2001 oraz dwukrotnym zawodowym mistrzem Europy z 1991 i 1995 roku w kick-boxing full contact. Dziewięć razy zdobywał mistrzostwo Polski w kick- boxingu. Pod koniec kariery brał udział – bez powodzenia – w walkach w formule MMA. Był trenerem Fight Club Koszalin. Jednym z autorytetów był – obok Chucka Norrisa – Jan Paweł II, do którego Warchoł przybył zresztą na audiencję. J. Warchoł zmarł we wtorek, 8 września w wieku 51 lat. 

Źródło: http://www.gk24.pl/wiadomosci/koszalin/art/8145576,wspominamy-jozef-warchol-wojownik-niedopasowany,id,t.html?cookie=1

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.