Szansa, że będzie biegał z maczetą po Krakowie z kolegami kibolami, była olbrzymia. Ale życie Artura Szpilki odmienił boks. W sobotę Polak bije się z Deontayem Wilderem o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej.
Pojedynek z niepokonanym dwumetrowcem, który znokautował 34 z 35 przeciwników, Szpilka stoczy na nowojorskim Brooklynie, przy polonijnym dopingu. Wilder jest rzecz jasna żelaznym faworytem wśród ekspertów, choć z małym zastrzeżeniem, że w wadze ciężkiej wszystko może odwrócić dobra akcja i mocny cios. Pytanie, czy leworęczny Szpilka – to jego atut – potrafi zwalić na deski mistrza świata prestiżowej federacji WBC albo czy jego szybkość, technika i odporność na ciosy są wystarczające, aby Wildera wyboksować. Nawet jeśli nie, dostał taką szansę i samo w sobie jest to życiowym sukcesem dla kogoś, kto cztery lata temu robił w więzieniu pompki ze współosadzonym na plecach – by się utrzymać w formie.
Szpilka pobyt w więzieniu traktuje jako ważne wydarzenie życiowe, jest nawet z niego dumny, choć dla większości z nas ten powód do dumy jest niezrozumiały. Jest jednym ze sporej grupy ludzi, którzy wydobyli się dzięki boksowi z patologii miejskiej przemocy. Bernard Hopkins jest naczelnym przykładem, bo w więzieniu – wyrok 18 lat za napad z bronią w ręku, skrócony o połowę – nauczył się boksować. Nigdy nie wrócił za kraty. Jest milionerem, człowiekiem sukcesu wciąż związanym z boksem.
Gdy wyszedł na wolność i szykował się do odlotu do Houston, zapytałem go: – Nie chcę brnąć w dydaktyzm, ale czy masz jakieś wnioski po półtora roku w więzieniu? – Wiem, ile można stracić przez głupoty. Może będę lepszy, bo czas poświęciłem na myślenie o tym, jak ułożyć życie po wyjściu z więzienia. Muszę teraz wziąć się w garść i uderzyć z podwójną siłą. Mam postanowienie, by się nie wdawać w awantury, ale życie wiedzie samo. Człowiek reaguje tak, a nie inaczej, zgodnie z charakterem – odpowiedział.
Stąd bójka z Krzysztofem Zimnochem trzy lata temu na konferencji prasowej i żenujące wulgaryzmy. Prawdopodobnie, a nawet na pewno, jest w Polsce wielka grupa osób, które niechętnie widziałyby go na niedzielnym obiedzie u siebie w domu, ale – jak powiedział Moczydłowski – nie o to chodzi. – Dzięki takim przypadkom jak on na polskich ulicach jest bezpieczniej – twierdzi były szef Centralnego Zarządu Zakładów Karnych.
źródło: Radosław Leniarski, Sport.pl