Mariusz Pudzianowski przed pojedynkiem na gali KSW 16 szumnie zapewniał wszystkich o swojej żelaznej kondycji, chwalił się treningami wytrzymałościowymi.
Walka jednak zweryfikowała wszystko. Pudzianowski pokazał, że w dalszym ciągu nie ma kondycji,a jego umiejętności walki w parterze wołają o pomstę do nieba. Tak to niestety bywa, gdy zawodnik jest mądrzejszy od trenerów. Trening MMA nie polega przecież na codziennym trenowaniu rzutów workiem. MMA to trening przekrojowy…
James Thompson był wolny jak słoń, niewiarygodnie słaby dynamicznie, uderzał o 50% wolniej niż były pogromca „Pudziana” emerytowany Tim Sylvia, ale mimo to zwyciężył. Ponadto „Collossus” był zdecydowanie silniejszy fizycznie od Mistrza Świata Strong Man.
Pudzianowski początkowo przejął inicjatywę w walce z Thompsonem dominując szybszymi i celniejszymi ciosami bokserskimi.Okazało się że w rękawicach ma jednak przysłowiową watę i pomimo wielu celnych ciosów na głowę „Colossusa” nie był w stanie znokautować chwiejącego się na nogach Anglika.
Druga runda to był już kompletny blamaż. Nie dość, że przerwa pomiędzy rundami została wydłużona do 2,20 minuty, co nie powinno mieć absolutnie miejsca to okazało się, że Mariusz Pudzianowski zaraz na początku rundy po sprowadzeniu do parteru przez „Collossusa” odklepał, ponieważ zabrakło mu siły. Podobną sytuację pamiętamy w walce właśnie z Timem Sylvią. Okazuje się, że w kryzysowych dla siebie sytuacjach „Pudzian” traci zimną krew i poddaje się. To nie kwestia jego umiejętności, kondycji, ale woli walki. Niestety MMA to jest prawdziwa, realna walka, a nie przenoszenie walizek z miejsce na miejsce jak ma to miejsce rywalizacji strongmanów.
autor: Bogusław Krakowski