STSport

Mariusz Pudzianowski dał wywiad portalowi natemat.pl Dziennikarz Jakub Radomski zapytał go o kilka ciekawych spraw.Kiedyś”Pudzian” był najsilniejszym człowiekiem świata. Podnosił samochody, dźwigał wielkie ciężary. Gdy zaczynał walczyć w MMA, wielu się z niego śmiało. – Mieli rację, bo byłem fatalny – przyznaje dziś szczerze. Z Mariuszem Pudzianowskim porozmawiałem o tym, jak z ciężarówki musiał stać się samochodem osobowym. Jest też o bieganiu, Najmanie, Andrzeju Lepperze i samotności.

Mariusz Pudzianowski w narożniku Nutrabolics na gali KSW

Mariusz Pudzianowski w narożniku Nutrabolics na gali KSW

Jak pan odbiera teraz telefon?

Normalnie, tak jak ty i wszyscy inni ludzie. Ale, wiem czemu pytasz. Kiedyś ktoś rozpuścił plotę, że „Pudzian” jest tak bardzo napakowany, że musi przystawiać słuchawkę prawą ręką do lewego ucha. To bzdura, wymysł kreowany przez kilku dziennikarzy. Nigdy nie miałem takich problemów.

Kogo o pana nie pytałem, każdy powtarza, że Mariusz Pudzianowski to teraz inny człowiek. Chudnie w oczach, dba o suplementację, biega.

To się musiało stać. Przez dwanaście lat byłem strongmanem i postanowiłem sobie, że po zdobyciu pięciu mistrzostw świata zmienię dyscyplinę. Zdobyłem te tytuły i dziś jestem w MMA. To kompletnie inny świat, zupełnie inne nawyki, trening.

Po pierwszych walkach był pan pośmiewiskiem. Ludzie mówili, że nie ma pan sił po paru minutach.

Byłem nowicjuszem w MMA, brakowało mi treningu i doświadczenia. Można powiedzieć, że byłem ciężarówką, a teraz muszę stać się samochodem osobowym. Z jednej strony siła i odpowiednie masa, z drugiej – szybkość, dynamika i lekkość. Albo weźmy sprintera i maratończyka. Ten pierwszy przebiegnie ci w dziesięć sekund 100 metrów, ale jak mu każesz startować na 42 kilometry, to po kilkunastu minutach padnie z wycieńczenia.

Mariusz Pudzianowski

Mariusz Pudzianowski

Pan też tak padał?

Kiedyś, biegając, zdychałem po paru kilometrach. Mówili, że byłem najsilniejszym mężczyzną na ziemi, a ja padałem bez sił. Jak słyszałem o kimś, kto ukończył maraton, to dla mnie to było jakieś science-fiction, coś niewyobrażalnego.

A teraz?

Przebiegłbym półmaraton w dwie godziny! Cały czas szybki trucht, bez podchodzenia. Kto wie, może jeszcze jakiś czas potrenuję i ludzie przeczytają za jakiś czas, że „Pudzian” ukończył cały maraton (śmiech).

Kim jest dla pana Marcin Najman?

Wiem, że wielu w tym kraju uważa go za parodystę. Ale ja Najmana darzę szacunkiem. Przed naszą walką, trochę mnie naobrażał. Ale po walce podszedł i powiedział szczerze: „Mariusz, przepraszam, zapomnijmy o tym, co było”. Przeprosiny zostały przyjęte a winy zapomniane. Staram się ludziom wybaczać

Inny rywal, James Thompson, po ogłoszeniu werdyktu też wszystkim ubliżał. Tamtą walkę pan najpierw wygrał, by potem dowiedzieć się, że uznano ją za nierozstrzygniętą. Bo doszło do błędu sędziów. To musiało być trudne.

Dla mnie sytuacja jest oczywista. Jedną rundę wygrałem wtedy ja, jedną wygrał Thompson. Powinna zostać rozegrana dogrywka. Fakt, sędziowie się pomylili, ale to mój rywal powinien mieć przede wszystkim do siebie pretensje.

Mariusz Pudzianowski i James Thompson

Mariusz Pudzianowski i James Thompson

Dlaczego?

Bo on był wtedy w MMA od piętnastu lat, a ja dopiero od roku. A mimo tego nie potrafił mnie pokonać ani przed czasem ani w ciągu dwóch rund. Wiecie, co ja bym czuł, gdybym w Strongmanach przegrał z gościem, który trenuje dwanaście miesięcy? To by była kompromitacja. Na ulicę wstydziłbym się wychodzić.

A nie wstydzi się pan piosenki „Dawaj na ring”, przy której wychodził Pan na walkę?

Czemu mam się wstydzić? To był wspólny pomysł mój i mojego brata Krystiana. Taka właśnie miała być, prosta, ale z mocnymi słowami i dosadnym przekazem.

Na początku kariery był jakiś wzór, do którego pan równał?

Tylko i wyłącznie mój ojciec. Wojciech Pudzianowski. Był sztangistą, został moim pierwszym trenerem.

Siła przydawała się w życiu codziennym?

Gdy musiałem wymienić koło w samochodzie, a nie miałem akurat przy sobie lewarka, po prostu podnosiłem auto siłą swoich mięśni.

Stanąłby pan dzisiaj w obronie osoby słabszej?

Oczywiście, że tak. Nawet czasami zdarzają się takie sytuacje, że idę ulicą i widzę, że trzech bije jednego. Nie jestem obojętny. Za każdym razem podchodzę i pytam: „Panowie, co tu się dzieje? W czym tu jest problem?”.

Poznają pana i…

I od razu mówią: „Nie, nie, to nic takiego. W zasadzie to my już stąd odchodziliśmy. Już nas tu nie ma”. I zostawiają tamtego w spokoju. Czyli chyba poznają (śmiech). Wiem, że duża część społeczeństwa, widząc, że coś takiego się dzieje, odchodzi obojętna. Ale ja taki nie jestem. I nigdy taki nie byłem.

Dwanaście lat temu tak pan bronił słabszego, że spędził następne 19 miesięcy w więzieniu. Odsiadka czegoś nauczyła?

To wszystko zdarzyło się w 2000 roku, już dawno, dawno temu. Może zostawmy ten temat.

W rozmowie z Onetem sprzed kilku lat wyznał pan, że darzy szacunkiem Andrzeja Leppera. Zabolało, gdy dowiedział się pan o jego śmierci?

Miałem okazję go dość dobrze poznać. Był taki okres, parę miesięcy, kiedy widywaliśmy się w zasadzie dzień w dzień. On był zdecydowany, wiedział, co chce osiągnąć. Ale trafił do świata, gdzie samemu nic się nie da zrobić.

Nie pasował do polityki?

Tam liczą się jakieś chore układy, a nie to, że ktoś ma rację. Polityka mnie kompletnie nie interesuje. Wiem, co ludzie mówili i mówią nawet dzisiaj o Lepperze. To przykre. Ja na niego złego słowa nie powiem
Wasze biografie są do siebie trochę podobne. Nie pochodzicie z dużych ośrodków miejskich, a jednak udało wam się wybić, wejść niemal na szczyt.

Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Myślę, że Lepper i „Pudzian” mieli po prostu podobną charyzmę, która pozwoliła im zajść tam, gdzie zaszli. To, że mieli trudniej od innych, tylko ich motywowało.

Jak ważną wartością są dla pana pieniądze?

One są na ostatnim miejscu. Dziś je masz, jutro ich nie ma. Najważniejsze są rodzina i zdrowie. Tego drugiego nie kupisz za żadne pieniądze.

Wielu się martwi o pana zdrowie.

Jak to?

Mówią, że w przyszłości nie może być z nim najlepiej, bo przecież strongmani na pewno sięgali po niedozwolone środki.

Niech ci wszyscy ludzie, zamiast tak troszczyć się o moje zdrowie, zajmą się po prostu sobą. Tak będzie najlepiej. Dla wszystkich. Podejmowałem w swoim życiu różne decyzję i cały czas to ja ponoszę ich konsekwencje. Ja, nikt inny. A Polska to już taki naród ludzi zawistnych, gdzie jak tylko komuś zaczyna się powodzić, to on nagle jest zły, be, coś robi nie w porządku.

Planuje pan swoją przyszłość?

Wiem, co mniej więcej będę chciał robić za dwa, trzy lata, a nawet za siedem. Staram się układać to w swojej głowie. I to się stanie, chyba że przydarzy mi się po drodze jakiś wypadek losowy.

Zdradzi pan te plany?

Proszę następne pytanie.

Zapytałem o przyszłość, bo powiedział pan w „Wysokich obcasach”, że boi się samotności.

Samotność? Powiem tak, samotny to ja raczej nie będę. Zdecydowanie nie jestem typem osoby, która bałaby się nawiązywania nowych znajomości. Także nie grozi mi to. Chyba, że to będzie samotność z wyboru.

Rozmawiał:
JAKUB RADOMSKI

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.