STSport

Dyskusje o Mamedzie Chalidowie i jego ewentualnym przejściu do UFC trwają od kilku lat, ale nasiliły się dopiero po KSW 19, kiedy to Mamed, ku uciesze łódzkiej publiczności, zakomunikował, że pragnie walczyć dla tej największej organizacji.

Chyba dla wszystkich fanów MMA w Polsce była to bardziej radosna informacja niż to, że Mamed w ogóle pokonał Wallace’a. Zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie, że do tamtej pory Mamed dość negatywnie wypowiadał się o walkach w Stanach. W wywiadach albo w programie Kuby Wojewódzkiego opowiadał, jak irytuje go to przekonanie, że trzeba do USA pojechać, jeśli pragnie się osiągnąć sukces. Oświadczenie Mameda na KSW 19, że chce spróbować się w UFC było więc dla polskich fanów spełnieniem marzeń.

Szybko jednak te senne marzenia zostały przyskrzynione przez menedżersko-promotorski duet Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego. Wtedy do fanów doszło, że nie będzie łatwo. Mamed stał się przecież istną żyłą złota. Ratingi KSW 19 pokazały, że walka Chalidowa cieszyła się większą oglądalnością niż pojedynek Pudzianowskiego z Sappem. Nagłe odwrócenie ról. Chalidow istną gwiazdą Konfrontacja Sztuk Walki. W tym momencie wszyscy sobie przypomnieliśmy przysłowie o tym, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Na szczęście Kawulski z Lewandowskim głośno powiedzieli, że nie będą blokować Mameda i jeśli będzie on chciał spróbować się w UFC, to mu kontrakt w UFC załatwią.

Kiedy Joe Silva wysłał swoją ofertę, pierwsza reakcja Chalidowa była dewastująca. Mamed wyśmiał kontrakt. Twierdził, że UFC nie traktuje go poważnie, bo oferuje mu grosze, kiedy Michael Bisping, od którego jest wyżej w rankingach, zarabia ponad 300 tysięcy dolarów. Niestety, ranking Fight Matrix, o którym mówi Mamed, fatalnie odzwierciedla sportową rzeczywistość. Choć jest on wprawdzie tworzony w oparciu o algorytmy, to czy trzeźwy umysł postawiłby Mameda nad Yushinem Okamim, Ronaldo Souzą, czy Markiem Munozem?

Zmierzając do rzeczy i do szczegółów. Oferta dla Mameda Chalidowa wynosiła 20 tysięcy dolarów podstawy i bonus o identycznej wysokości, w wypadku wygranej. Razem wychodzi 40 tysięcy dolarów. Oprócz tego kontrakt opiewał na cztery walki, a po każdej wygranej Mameda, stawka zarówno podstawy jak i bonusu zwiększałaby się o 4 tysiące. Nie jest to mało.

Należy jednak wziąć pod uwagę, że UFC jest w pewien sposób niewolnicze. W Polsce Mamed ma kontrakty sponsorskie, występuje w reklamach, serialach itp. W Ameryce nie miałby nic z tego. Trzeba pamiętać, że podpisując kontrakt z UFC, zawodnik jest zmuszony do sprzedania swoich praw do własnego wizerunku. Oznaczałoby to, że UFC mogłoby zabronić Mamedowi występowania w reklamach. Albo w serialach. Albo gdziekolwiek indziej.

Co do kontraktów sponsorskich, to UFC prowadzi podłą politykę. Każda firma, która chciałaby umieścić swoje logo na spodenkach, albo na koszulce zawodnika,  musiałaby pierw uiścić opłatę w wysokości  100 tysięcy dolarów na rzecz UFC. Czy któregokolwiek ze sponsorów Mameda stać na to, by zapłacić tak wysoką kwotę (około 300 tysięcy złotych!) i dodatkowo łożyć pieniądze na samego zawodnika? Prawdopodobnie nie. Biorąc jeszcze pod uwagę, że Mamed jest całkiem nieznaną twarzą w Ameryce, to nie znajdzie się żaden amerykański sponsor, który chciałby obdarować czeczeńskiego zawodnika garścią zielonych banknotów. Krótko mówiąc, po podpisaniu kontraktu z UFC Mamed zostałby bez sponsorów na lodzie.

Wciąż przecież zostaje pensja. 40 tysięcy dolarów w wypadku wygranej. A co w wypadku przegranej? 20 tysięcy. Bardzo marne 20 tysięcy. Trzeba pamiętać o tym, że treningi w Ameryce są drogie, zwłaszcza dla przyjezdnych. Do tego dochodzą koszty suplementów, bez których żaden zawodnik nie jest w stanie się obejść, oraz koszty tymczasowego mieszkania w Stanach (dla informacji, Tomasz Drwal, którego pierwszy kontrakt w UFC opiewał na 7 tysięcy dolarów podstawy i 7 tysięcy bonusu za wygraną, powiedział, że pensja za walkę wystarczała mu na miesiąc życia w Stanach). Dodatkowo jeśli Mamed będzie chciał się naprawdę porządnie przygotować, to będzie musiał wyłożyć na sparing partnerów. Ich kwota może być najróżniejsza: od kilkuset dolarów po 2-3 tysiące za, dajmy na to, sześć tygodni sparingów. Nie zapominajmy, że Mamed ma jeszcze żonę i syna na utrzymaniu. No i oczywiście wszędobylskie podatki, które Mamed będzie musiał odprowadzić od swojej gaży (Maciej Jewtuszko bardzo narzekał na nie narzekał  w trakcie swojego pobytu w WEC i UFC). Co więc zostaje z tych 40 tysięcy, albo, w wypadku porażki, 20 tysięcy? Nic. Ewentualnie zadłużenia.

Popatrzmy jednak na jasne strony. Jeśli Mamed wygra swój pierwszy pojedynek, a do tego wygrana będzie efektowna, może on, oprócz zwyczajnej pensji, liczyć na upominek w postaci nagrody za nokaut wieczoru, poddanie wieczoru lub walkę wieczoru, a są to bardzo wysokie kwoty. Wahają się od całkiem niewielkich, ale wciąż porządnych jak 25 tysięcy dolarów (tyle dostał Tomasz Drwal za znokautowanie Mike’a Ciesnolevicza) aż do 129 tysięcy (tyle wynosiły bonusy na UFC 129). Należy jeszcze wspomnieć o czekach, które Dana White rozdaje niektórym zawodnikom po galach. Fabio Maldonaldo w jednym ze swoich ostatnich wywiadów wyznał, że czek, który dostał od szefa UFC opiewał na więcej niż Brazylijczyk dostałby w przypadku wygranej z Gloverem Teixeirą.

Prócz tego wszystkiego… perspektywy! Kiedy Mamed skończy swój pierwszy kontakt w UFC i wygra w nim przynajmniej 2 walki, to w nowym kwota będzie automatycznie wyższa. Przynajmniej 35-40 tysięcy na podstawie powinno wybić. Niestety, gdyby Mamed przegrał pierwsze dwie walki, to wówczas kontrakt zostałby najprawdopodobniej zerwany.

Co z tego wszystkiego wynika? Jak ze wszystkich artykułów – nic. Miał on służyć temu, żeby mniej więcej uzmysłowić, że żeby skoczyć na głęboką wodę nie wystarczą płetwy i gogle, ale potrzebna jest też butla z tlenem i kombinezon. Dla Mameda wyjazd do UFC to jest ryzyko. Może wystąpić sytuacja, w której w pierwszym roku swojego kontraktu może mieć problemy choćby z utrzymaniem mieszkania i rodziny. Problemy finansowe regularnie dotykają zawodników UFC. Ostatnio głośno było o Jonie Fitchu, który przed walką z Erickiem Silvą rozważał odejście na emeryturę. Powód? Nie zarabiał wystarczająco by bez problemów utrzymać siebie i rodzinę. A przecież nie zarabiał mało. Jego gaża w przypadku wygranej wynosiłaby 120 tysięcy, a dodatkowo miał za sobą wsparcie sponsorów, w tym bogatego Tapout. To jednak nie wystarczało. Oczywiście, równie dobrze możemy przyciągnąć tutaj przykład Josha Koschecka, który choć jest zawodnikiem klasę gorszym od Fitcha, to nie ma żadnych problemów finansowych. Ba, jest w stanie sobie pozwolić nawet na prywatny samolot. No ale w odróżnieniu od Fitcha, Koscheck zdobył kilka bonusów, które podreperowały jego kiesę. Mamed jest na tyle efektownie walczącym zawodnikiem, że pewno też mógłbym liczyć na kilka nagród. Wtedy nie byłoby problemów finansowych, które tak go powstrzymują od pójścia do UFC. Wszystko zależy od tego, czy podejmie ryzyko. A my, jako fani, liczymy, że tak zrobi.

autor: Adam Zygiel

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.