Polscy zawodnicy zemścili się podczas KSW 17. Jednak nie wszyscy powinni chwalić się tymi zwycięstwami, bo gdyby baczniej przyjrzeć się walkom to okazałoby się, że to co działo się w ringu mocno różniło się od tego, co widzieli sędziowie.
Zanim zajmiemy się kontrowersjami trzeba powiedzieć o tym, co wydarzyło się na samym końcu. W ostatniej walce wieczoru Mamed Khalidow przez poddanie pokonał Amerykanina – Jessego Taylora. Już na początku pierwszej rundy, po krótkiej szarpaninie w parterze, założył dźwignię na kolano przeciwnika i gdyby sędzia nie przerwał walki, to być może tę nogę by urwał. Mamed po raz kolejny pokazał, że nie bez kozery jest pierwszy w europejskim rankingu w swojej kategorii wagowej. Szkoda tylko, że swoje nieprzeciętne umiejętności dawkuje nam w tak małych ilościach. Jego ostatnie cztery walki trwały w sumie mniej niż 5 minut, czyli tyle ile zazwyczaj trwa jedna runda.
Druga walka wieczoru, czyli rewanż pomiędzy Mariuszem Pudzianowskim, a Jamesem Thompsonem, zakończyła się kontrowersyjną, a według niektórych – skandaliczną – decyzją sędziów. Ci, po dwóch rundach, wskazali większością głosów Pudziana jako zwycięzcę. To jednak nie do końca zgadzało się z tym, co działo się w ringu. Przez większą część walki to Thompson skutecznie obalał Pudzianowskiego, a później z góry próbował go okładać. Dopiero ostatnie dwie minuty drugiej rundy, to przewaga Polaka. Wówczas zadał kilka mocnych ciosów, a tuż przed gongiem próbował założyć duszenie, ale bezskutecznie. Nawet zarządzenie trzyminutowej dogrywki można by uznać za ukłon w stronę Pudzianowskiego, a co dopiero mówić o uznaniu go zwycięzcą. Nie może zatem dziwić gniew Thompsona, który w nerwach cisnął swoim pucharem pocieszenia o podłogę po czym wyrwał prowadzącemu mikrofon i w niewybrednych słowach powiedział co myśli o takim sędziowaniu. Już po gali, gdy trochę ochłonął mówił nam: – Potraktowano mnie bez szacunku. Nie mówię o fanach i kibicach, bo ci zawsze będą po stronie swojego zawodnika, ale o sędziach. Przez takie walki i takie decyzje Pudzianowski nigdy nie zawalczy nigdzie poza Polską – komentował. Niemniej jednak wynik poszedł w świat, ale niesmak pozostał.
Kolejną zemstą, czyli walką rewanżową był pojedynek pomiędzy Janem Błachowiczem – do niedawna mistrzem KSW, ale podczas gali w Łodzi, tylko pretendentem do tytułu – z Thierrym Sokoudju. Była to jedna z lepszych walk wieczoru, zupełnie inna od tej na KSW 15. Wówczas Senegalczyk wypunktował Polaka low-kickami. Teraz takich ciosów nie wyprowadzał w ogóle. Kopał za to Błachowicz, do tego skutecznie walczył w stójce, a w trzeciej rundzie był bliski znokautowania swojego przeciwnika. Ten jednak wytrzymał napór, co jednak nie mogło mieć wpływu na wynik walki. Jednogłośne zwycięstwo na punkty nowego (starego) mistrza – Jana Błachowicza. – Kontrolowałem walkę. W pewnym momencie miałem kryzys, zabrakło mi powietrza, ale przezwyciężyłem go – komentował po walce zwycięzca.
Dobrą walkę stoczyli ze sobą Michał Materla oraz Amerykanin – Matt Horwitch. Prowadzący galę, gdy Materla wchodził do ringu zapowiadał go jako jednego z najlepszych grapplerów w Europie. Podczas walki okazało się jednak, że Horwitch również zna ten fach i to on zdecydowanie dominował podczas walki w parterze w pierwszej rundzie. Nawet jeżeli leżał na plecach to na tyle dobrze blokował swojego rywala, że ten nie był w ogóle w stanie przeprowadzać jakichkolwiek akcji. Od drugiej rundy Amerykaninowi powoli zaczęło ubywać sił. Polak wykorzystał to i zaczął zdobywać zdecydowaną przewagę. Nie udało mu się jej jednak udokumentować na tyle, aby sędziowie już po dwóch rundach wskazali go jako zwycięzcę, więc zarządzili dogrywkę. Kolejne trzy minuty nie zmieniły obrazu walki, a dominacja Materli rozwiała wątpliwości punktujących co do rezultatu. Jednogłośne zwycięstwo na punkty przyznali Polakowi.
Fantastyczny nokaut zobaczyli widzowie w pojedynku Macieja Jewtuszki z Arturem Sowiński. Ten drugi, tuż po rozpoczęciu starcia zadał potężny podbródkowy, który momentalnie powalił znanego z UFC Polaka. Niech o sile ciosu świadczy to, że powalony Jewtuszko już po zakończeniu walki próbował wstać – bezskutecznie. Z ringu musiał zostać wyprowadzony przez ludzi z jego narożnika.
Trzecim pojedynkiem rewanżowym było starcie Jamesa Zikica z Antonim Chmielewskim. Polak wrócił do ringu po ciężkiej kontuzji kolana, operacji i kilkutygodniowej rehabilitacji. Wrócił skutecznie, bo po dogrywce pokonał swojego rywala. Z tą walką wiążą się również pewne kontrowersje. W oczach wielu obserwatorów, to Brytyjczyk zasługiwał na wygraną – jeden z sędziów wskazał go nawet jako zwycięzcę, jednak dwóch pozostałych widziało inaczej i przeważyło szalę na korzyść Chmielewskiego. Wszystko w tym wypadku jednak jest do przełknięcia, a sam Chmielewski pokazał, że nie stracił serca do walki, a po kontuzji nie ma już śladu.
Przez decyzję (większością) swój pojedynek wygrał również Aslambek Saidov, który pokonał Rafała Moksa. Co prawda początek walki należał do jego przeciwnika, ale z każdą minutą Saidov się rozkręcał i końcówka starcia należała do niego. Podobnie w drugiej rundzie – znów początek dla Moksa, a końcówka dla Saidova. Polak czeczeńskiego pochodzenia jednak zdecydowanie dominował w parterze i to zaważyło na jego zwycięstwie.