STSport

Polska The Times przeprowadził wywiad z Krzysztofem Diablo Włodarczykiem. Bokser opowiada w nim o walce z Greenem,wsparciu swojej żony i planach na przyszłość…

Na pańskiej twarzy wciąż widać ślady walki sprzed dziesięciu dni z Dannym Greenem. Tak ciężko było?
Na pewno ten pojedynek był jednym z najtrudniejszych w moim życiu.

Rywal był tak dobry, czy może to, że walczył Pan na wyjeździe. A może to, że bił się Pan po raz pierwszy od momentu przedawkowania środków antydepresyjnych i trafienia do szpitala, miał decydujące znaczenie?
Wszystkiego po trochu. Danny mnie zaskoczył. Był ode mnie szybszy. Ja nie czułem dystansu. Długo nie mogłem go trafić. Od razu odpowiem, że moje pozasportowe przygody miały na pewno wpływ na to, jak sobie radziłem w ringu do momentu znokautowania Greena.

We wszystkich wywiadach po walce opowiadał Pan, że był przekonany o tym, że prędzej czy później dopadnie Greena. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że choć na moment nie miał Pan chwili zwątpienia. Przecież tę walkę przegrywał Pan wyraźnie na punkty…
Pierwszy raz w karierze miałem moment, w którym poczułem cios rywala. Ale momentu zawahania nie miałem. To wielka zasługa mojego trenera. Fiodor Łapin świetnie wiedział, kiedy mnie zmobilizować do ataku.

Czy Pan jeszcze umie boksować inaczej niż Australii w walce z Greenem, czy już do końca Pańskiej kariery będziemy drżeć i zastanawiać się – trafi czy nie? Zdąży znokautować rywala czy przegra na punkty?
(śmiech) Umiem. Naprawdę. Pokazałem to choćby w pierwszej walce ze Steve’em Cunninghamem…

Od tamtej pory minęło pięć lat. W niemal wszystkich kolejnych walkach był Pan strasznie spięty, niemal zablokowany. Z Francisco Palaciosem, gdyby walka odbywała się w USA, pewnie przegrałby Pan na punkty…
Fakt, dawno była ta walka z Cunnighamem. Ale w starciu z Greenem już się trochę otworzyłem. Naprawdę. To oczywiście jeszcze nie było to, co powinno, ale idzie powoli do przodu. Z tą porażką z Palaciosem, to bym dyskutował. Zależy jaki sędzia, co ocenia. Ale nie ma co się oszukiwać. Byłem spięty, zablokowany. Wszystko przez kłopoty w moim życiu osobistym.

Jest już Pan gotów do rozmowy o tym, co wydarzyło się w lipcu [to wówczas Włodarczyk przedawkował środki antydepresyjne – red]?
Nie chcę o tym rozmawiać. Te ostatnie pół roku najchętniej wymazałbym ze swojego życiorysu. Na szczęście to już za mną. Mam nadzieję, że w moim życiu osobistym wszystko jest OK.

Żona poleciała z Panem do Australii…
I to było dla mnie bardzo ważne. Poleciała na walkę z dwójką moich przyjaciół. Nie masz pojęcia, jakiego to dało mi pozytywnego kopa. Ta świadomość, że mam kogoś bliskiego za plecami.

Czuje Pan, że to najważniejsze zwycięstwo w karierze?
Tylu wywiadów już dawno nie udzieliłem. Non stop latam z telewizji do radia, z radia do gazety.

Jeszcze raz okazało się, że u nas prawdziwy sukces, zwłaszcza w sporcie, a już w boksie szczególnie, można odnieść dopiero, gdy wygra się na wyjeździe, gdy nikt nie może powiedzieć, że ściany pomogły naszemu…
Coś w tym jest. Kocham Polskę. Czuję się tu wspaniale. Ale z drugiej strony, jak sobie czasem myślę o nas, Polakach, to mnie wkur… straszne ogarnia. Bo u nas zamiast cieszyć się z sukcesów innych, ludzie najczęściej zaczynają opluwać. Sąsiad prędzej doniesie na sąsiada do skarbówki za to, że kupił sobie nowe meble, niż pójdzie cieszyć się do niego razem z nim. Jak moi przyjaciele odnoszą sukcesy, jak jadą na fajne wakacje, to cieszę się ich szczęściem

Ma Pan wielu przyjaciół. Wydaje się Pan być wyjątkowo towarzyskim osobnikiem.
Kiedyś wydawało mi się, że mam mnóstwo kumpli, przyjaciół. Dziś wiem, że tak naprawdę to kilku. Wielu kolegów odstawiłem, bo byli fajni tylko wtedy, gdy wygrywałem walki. Wtedy każ-dy chce być twoim kumplem, klepie po plecach. Od Tomka Iwana, którego uważam za swojego prawdziwego przyjaciela, dostałem przed walką z Greenem superesemesa. Życzył powodzenia, wierzył we mnie, ale też dodał: „Pamiętaj, to tylko sport. Na dobre i na złe jestem z tobą”. To było wspaniałe.

Z kim chce Pan teraz walczyć?
Mogę bić się z każdym. Zwycięstwo nad Greenem dało mi straszliwego kopa. Ale nie powiem żadnego nazwiska. Ufam w stu procentach moim promotorom. Jak każą mi się bić na Antarktydzie, to będę się tam bił. Na Księżycu też. Mają mi szukać walki, która da dużą kasę.

Pan się na boksie dorobił?
Zarobiłem dużo pieniędzy jako bokser, ale większość niestety, roztrwoniłem. Dopiero od jakiegoś czasu zacząłem poważniej myśleć o przyszłości. Odkładać jakieś pieniądze. Gdyby nie moja żona, pewnie byłbym zupełnym golasem i żyłbym od pierwszego do pierwszego.

Z Tomkiem Adamkiem nie chciałby Pan skrzyżować rękawic? To na pewno byłaby kasowa walka. Bez problemu zapełnilibyście jakiś stadion.
Może kiedyś, jak już obaj będziemy spełnieni jako bokserzy, zrobimy to dla kibiców. Ale na pewno nie teraz, nie na tym etapie mojej i jego kariery.

Mateusz Masternak?
Takie pytania proszę kierować do Andrzeja Wasilewskiego.

Co Pan robi poza boksem?
Szczerze mówiąc, to do tej pory robiłem niewiele. Generalnie traciłem czas. Ale to się zmieni. Obiecałem sobie, że po trzydziestce zmądrzeję. Pierwsze postanowienie to nauka angielskiego. Po Nowym Roku idę na kurs. Koniec z dukaniem.

rozmawiał Robert Małolepszy Polska The Times

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.