Tymoteusz Świątek wylądował w szpitalu po piątkowej porażce z Victorem Marinho na gali FEN 6: „Showtime” we Wrocławiu. Na szczęście, poza złamanym nosem, nic poważnego mu się nie stało.
– Żyję. Czuję się dobrze. Dzięki za doping i te wszystkie komentarze oraz słowa wsparcia – napisał na Facebooku.
O dziwo, polski wojownik nie czuje żadnego żalu, ani do sędziego, ani też do swojego narożnika. Cieszy się, że walki nie przerwano dopóki nie padł półprzytomny w połowie piątej rundy.
– Chciałem walczyć do końca, nie wybaczyłbym sędziemu przerwanie walki. Ani tym bardziej poddania przez narożnik – dodał „Omen”.
Mimo to na głowy sędziego, Sebastiana Jagielskiego oraz trenera Świątka, Tomasza Knapa, spadły gromy. Wszyscy oskarżają ich o narażanie zawodnika na utratę zdrowia, czy życia. I też trudno im się dziwić.
21-latek w czwartej i piątej rundzie słaniał się na nogach, nie wiedział co się dzieje. To wyglądało jak egzekucja. Do tego pokazywano ją w publicznej telewizji.
Wizerunek MMA w Polsce na pewno ucierpi.
źródło: WP