STSport

„Te dziwne walki, a raczej czasami walki dziwolągów to zawsze nieodłączny element promowania tego sportu… a teraz spirala niechęci nakręcana jest w sposób wręcz niewyobrażalny”...

Słowa te wypowiedział komentator Andrzej Janisz, tuż przed wyjściem Marcina Najmana do walki z Robertem Burneiką na pojedynek wieczoru gali MMA Attack 2 w Katowicach. Według mnie cytat ten obrazuje całą esencję pojęcia „freaków” w sportach walki, szczególności w MMA, bo przecież zjawisko to, właśnie w tej odmianie sportów walki pojawia się najczęściej. Mimo, że MMA cały czas idzie do przodu, to „freak fighty” niezmiennie od lat, są elementem niezbędnym, ale zarazem również takim, od którego zawodnicy raczej trzymają się z daleka, bo mało kto chce być kojarzony w środowisku za „freaka”, albowiem pojęcie to kojarzy się z czymś mało poważnym, żeby nie powiedzieć — zjawiskiem śmiesznym, choć medialnym. Paradoksalnie, bez freaków scena MMA nieco podupada, wiele gal jak i całych organizacji zaświadczą o tym swoją niską frekwencją, a daleko nie szukając — federacja FEN po odejściu Tyberiusza Kowalczyka jest tego dobrym przykładem. No właśnie, wymieniłem „Tyberiana” przy pojęciu „freak”, zatem pojawia się automatycznie pytanie — czym jest omawiany przeze mnie „freak fight”, jakie zawodnik musi spełnić warunki, aby został niechlubnie uznany właśnie za „freaka”?

Po angielsku słowo „freak” oznacza właśnie dziwoląga, kogoś niezwiązanego z daną dziedziną — wynalazka mającego jedynie przyciągnąć ludzi, rzekłbym od siebie. Powszechnie mianem „freak fightu” w Polsce określa się — np. spektakularną już walkę Pudziana z Najmanem, starcia Roberta Burneiki z Marcinem Najmanem, Dawidem Ozdobą, Paweł Mikołajuwem, jak i wiele innych pojedynków. Tymczasem w środowisku Polskim MMA pojawiły się dość „sensacyjne” informacje o kolejnym freak fightcie — redaktor naczelny portalu MMAania Jacek Adamczyk kontra niejaki Dawid Haras „Harnaś” – zawodnik kontrowersyjny, z bilansem 0 walk wygranych i aż 14 przegranych. Owszem, Jacek Adamczyk jest dziennikarzem nie zaś sportowcem, ale czy zgodnie z definicją „freaku”, Dawida można uznać za dziwoląga niezwiązanego ze sportami walki? Co takiego świadczy o „freakowatości” danego zawodnika? Bilans walk, ich liczba, przeciwnicy, umiejętności, czy już sama medialność toczonych pojedynków, a może pieniądze? Przyjrzyjmy się zatem owemu zawodnikowi — Dawidowi Harasowi powszechnie uważanego w Polsce właśnie za „freaka”, zatem otwieramy „skalę freakowatości”, analogicznie jak w ruchu kibicowskim „kumatości”…

Dawid Haras toczy walki w MMA od 2011 roku, na rynku jest już 6 lat — staż więc spory. Wszystkie swoje walki przegrał już w 1 rundzie, najwięcej wytrzymał 2 minuty w starciu z doświadczonym Mahomedem Tulshaevem. Toczył za to pojedynki z naprawdę doświadczonymi rywalami m.in — Grzegorzem „Guśkiem” Białasem, czy w debiucie z utalentowanym Mateuszem Zawadzkim. Większość debiutantów zaś, z którymi stawał w szranki popularny „Harnaś”, dziś swoje bilanse mają raczej mieszane, w każdym razie — nie ujemne. Wniosek nasuwa się prosty — Haras z typowymi słabeuszami się nie bił. Umiejętności, sądząc po bilansie i samych walkach nie za wysokie, a zaangażowanie? Wydaje się, że ogromne biorąc pod uwagę już samo wychodzenie do walki po kolejnej z rzędu porażce. Sylwetka średnia, muskulatury dużej nie posiada, natomiast co najważniejsze — Dawid nie jest zalany tłuszczem jak na typowego „freaka” przystało. Wywodzi się z Judo, posiada „papiery” trenera personalnego, więc już tylko po tym fakcie stanowczo należy odrzucić stwierdzenie, iż nie ma nic wspólnego ze sportem. Na codzień trenuje w Fight&Fit Gym Grzywa, gdzie przygotowuje się do swoich pojedynków. Kasa za pojedynki? Cóż, nie ma szans na zarabianie jej dużej, mając tak bardzo ujemny bilans. Medialność? Zgadza się, zawodnik troszkę rozpoznawalny, ale nie cieszący się raczej sympatią w środowisku, z powodu bardzo ujemnego bilansu i prezentowanych umiejętności. Co do osobowości, życia prywatnego — przedewszystkim kochająca dziewczyna i uwaga: Dawid Haras to obywatel królestwa Kabuto! Mikro państwa leżącego w województwie mazowieckim. Okej, „analiza freakowatości” wykonana — to co drodzy czytelnicy, „Harnaś” to „freak” czy też nie? Nasza skala zatrzymała się raczej gdzieś w połowie i choć każdy ma swoje zdanie, to spór poprzez analizę pozostał dalej nierozstrzygnięty.

Ja natomiast, nie bawiąc się już w jakieś śmieszne stopnie, liczniki „freakowatości”, napiszę subiektywnie, iż Dawid Haras jest poprostu przykładem walki w życiu, podążania za swoją wielką pasją, jaką są sporty walki w jego wypadku, wbrew wszystkim niesprzyjącym okolicznościom oraz brakiem talentu. To kolejny przykład człowieka, który nie zniechęca się bandą hejterską, tym co mówią ludzie, a konsekwentnie walczy o swoje własne „Ja” w sportach walki, podążając swoją drogą życia. Mogę założyć się o flaszkę, że większość jego hejterów, prawdopodobnie nigdy nie weszłaby do klatki, mierząc się z presją publiczności, wyniku i przeciwnikiem, który przecież może w ułamku sekundy zrobić krzywdę podczas toczonego pojedynku. Bohater mojego artykułu zaś, nie kalkulując zbytnio, bierze co los mu daje z wielkiej pasji, nie pęka w sytuacji, gdy większość na jego miejscu już dawno dałaby sobie spokój. Cenię ludzi z pasją stąd wiem, że pozbywając się takowych, zabieramy również prawdziwość, na rzecz chorych kalkulacji, analiz i konsumpcji. Mam więc pytanie do wszystkich hejterów Dawida — zabierzecie mu WOLĘ WALKI? (tak wiem, większość z hejterów nie wie co to takiego, bo jej poprostu jej nie posiada…) Odpowiedź może być tylko jedna – Nie! Tego akurat w stanie nie jest nikt zabrać, a to jest właśnie najdroższe — bo bezcenne i tego Harnasiowi nikt nie odbierze, co by o nim nie mówić.

I wiecie co, osobiście jako kibic MMA wolę oglądać Dawida Harasa, nawet jego kolejną porażkę, niż następnego pajaca, tak bardzo przeżywającego swoje pseudo bicki niczym nastolatka nowe pryszcze, gangsterskie tatuaże i „groźność” w społeczeństwie – które zresztą jak bezmózgie wrony bije mu brawo, nie wiedząc, o co chodzi w tej całej potężnej machinie propagandy. Wolę oglądać zmagania o pierwsze zwycięstwo Dawida niż jakiegoś przekumaconego narkomana, czy kolesia szczycącego się ilością pochłanianego koksu, niemającego nic wspólnego ze sportami walki, a wchodzącego do klatki jedynie po wypłatę i fejm, niż z prawdziwej rywalizacji sportowej. Wolę oglądać zawodnika słabego, niż mocniejszego — a nie prawdziwego, pajacującego niczym filmowy Karol Krawczyk z Miodowych Lat swoimi biznesami, mieniącego się wielkim fighterem, bo nabijał rekordy samymi kelnerami i w związku z tym tak bardzo „masturbującego się” swoimi zwycięstwami. I ostatnie, ale nie najmniej ważne — przykład Harasa pokazuje także to, że szansa w sporcie jest dla każdego, nie tylko dla tych, co mają talent, pieniądze czy kontakty.

Tymczasem „Harnaś” poszedł na ogromne ryzyko, zgadzając się na walkę z dziennikarzem, (który zamierza trenować, i moim zdaniem pojecie o sportach walki ma większe od Burneiki) gdzie, jeśli ją przegra — skomplikuję sobie sytuację na dobre, narażając się na ogromny hejt oraz powszechną drwinę. I za tę decyzję choć niebezpieczną, ale za ten właśnie brak kalkulacji a podążanie zwyczajnie za tym, co się kocha, należą się Dawidowi propsy moim zdaniem, bo choć zawodnik to zdecydowanie słabszy, ale to przynajmniej prawdziwy w tym, co robi, a to być powinno najważniejsze w każdej czynności jakiej się podejmujemy. Swoją drogą sądzę, że z biegiem czasu przyjdzie i zwycięstwo dla Dawida, w myśl porzekadła „Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Wojownicy walczą!

Grzegorz Prokop.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.