Artur Szpilka podniósł się po wyjściu z więzienia, teraz podnosi się po pierwszej zawodowej porażce w ringu. Sam przyznaje, że przez chwilę myślał o rzuceniu boksu, ale nie poddał się. Walczy dalej. W listopadzie prawdopodobnie zmierzy się z Tomaszem Adamkiem. – To nie będzie żadne pykanie, to będzie wojna – zapewnia „Szpila” w obszernej i szczerej rozmowie ze sport.tvn24.pl. Opowiada m.in. o pierwszej bójce, życiowych nauczkach i hazardziście w domu.
ARTUR SZPILKA: Faktycznie, czułem się słaby fizycznie. Chciałem być szybki, ale brakowało tej siły fizycznej. Postanowiłem, że będę ważył 108 kg. Wcześniej, na tych ważniejszych walkach, było 105. Czułem się silny, ale byłem jakiś taki spasiony. Teraz jest inaczej. Człowiek po doświadczeniach mądrzeje. Prowadzę się dobrze, trzymam dietę i ciężko trenuję, a każdy wolny czas poświęcam na trening i odpoczynek. W ogóle ta przegrana dała mi kopa.
Trwają negocjacje z Tomaszem Adamkiem. Wszystko jest na dobrej drodze i jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, to 8 listopada w Krakowie wejdziecie do ringu. Po ci jest ta walka?
To najlepszy moment w karierze, żeby do tej walki doprowadzić. Póki nie jest za późno, póki Tomek jest jeszcze świetnym zawodnikiem. Od zawsze chciałem z nim walczyć. Będzie teraz okazja, żeby się sprawdzić i udowodnić, który z nas jest lepszy. Jest dobry przeciwnik, a dla kibiców to gwarancja wielkiego show i emocji. Dla mnie to megadoświadczenie, megawyzwanie i trampolina, która pozwoli odbudować się po ostatniej walce.
Niektórzy twierdzą, że chcesz bić leżącego. Adamek, tak samo jak ty, jest po porażce, ale w przeciwieństwie do ciebie, za chwilę kończy karierę. Po co się bić z kimś, kto sportowo już gaśnie?
Tomek ciągle jest rozpoznawalny, znany i doceniany na świecie. W Polsce ta walka będzie miała wyjątkowy wymiar. Będzie naturalna selekcja, rozstrzygnie się, kto będzie liderem naszej wagi ciężkiej. To na pewno nie będzie taki pojedynek, jaki Tomek stoczył kiedyś ze schorowanym Gołotą, który ledwo stał na nogach, a oni przecież mieli boksować. Tutaj będzie młody zawodnik, który da z siebie wszystko. No a z drugiej strony ciągle świetny zawodnik – Adamek.
Adamek jest słabszy od Jenningsa?
Ciężko to ocenić. Jennings był i dalej jest niepokonany, do tego walczył u siebie. To całkiem inny boks, gdy walczysz na wyjeździe. Jedzie się do zawodnika, który jest faworytem, gala jest organizowana tak naprawdę pod niego i wszyscy tak naprawdę są za nim. A my z Adamkiem będziemy boksować u siebie. Kto wygra, ten będzie lepszy. A tam wiedziałem, że jeśli nie zwyciężę przed czasem, to nie wygram walki. Poszedłem na wymianę ciosów i stało się. Znokautował mnie. Czasami tak się dzieje w boksie. Albo podejmujesz ryzyko i jesteś na górze, albo nie robisz nic i cały czas bawisz się w piaskownicy.
Twoi promotorzy i trener Fiodor Łapin sprzeciwiali się walce z Adamkiem. Stanęło na twoim?
Dawałem im argumenty, że chcę boksować, że Tomek jest w moim zasięgu. Debatowaliśmy i przekonałem ich. Teraz będę musiał stanąć na wysokości zadania. Co ja mówię. Stanę. Już ciężko trenuję i przygotowuję się na wielką wojnę, bo na pewno taka będzie. Znając Tomka, znając mnie, dobrze wiecie, że będzie wojna. To nie będzie żadne pykanie, tylko wojna.
Jeśli przegrasz, to będziesz miał na koncie drugą porażkę z rzędu. Co wtedy?
Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Nie wchodzę do ringu z myślą, że przegram. Skupiam się na walce i wierzę w swoją wygraną. Tylko to mnie interesuje. Jeśli przegram, to dopiero wtedy będzie można się zastanawiać, co dalej.
Miałeś moment załamania po Jenningsie?
No jasne. Ciężko to przeżyłem. Jestem ambitnym człowiekiem, ale po dwóch, trzech miesiącach zimnego prysznica, zejścia na ziemię, znów nabrałem chęci. Jestem człowiekiem, który potrzebuje bodźca. Pojawiła się możliwość ciekawej walki, więc od razu zacząłem tym żyć. Ciężko trenuję, bo starcie z Adamkiem tak naprawdę zawsze, odkąd trzy lata temu przeszedłem do wagi ciężkiej, było moim marzeniem. Teraz jest taka szansa i na pewno jej nie zmarnuję.
Po przegranej na długo zniknąłeś z życia publicznego. Nie udzielałeś się na Facebooku, nie pisałeś na Twitterze. Miało to związek z tą porażką?
Pewnie, że tak. Chciałem się trochę odizolować. Przykro mi było. Tak jak każdy ambitny człowiek coś sobie planuję, a tutaj to, co sobie zaplanowałem, nie wyszło. Ale jestem młodym zawodnikiem i mam jeszcze dużo czasu, żeby wejść na szczyt. Tak naprawdę wszyscy mistrzowie, nawet Kliczkowie, padali na deski w młodym wieku. I to przed czasem. Teraz, po tych swoich doświadczeniach, są mistrzami świata. Wszystko jest do zrobienia.
To prawda, że topiłeś smutki w butelce wódki?
No pewnie. Schlałem nieraz ryja.
Jeszcze w samolocie?
Też. Powiedzmy, że to był chwilowy reset. Ale wróciłem do rzeczywistości, nie piję i jest tak, jak być powinno.
O czym w trakcie tego resetowania myślałeś najczęściej?
Oczywiście, że o tej walce, o jej przebiegu, o tym, jak dużo sobie obiecałem, jak się na nią nastawiłem. I musiałem trochę wyluzować. Ale jest już dobrze.
Był wtedy taki moment, że chciałeś skończyć z boksem?
Przez chwilę tak. To była pierwsza myśl, która przebiegła mi przez głowę, ale szybko minęła. Sam sobie to wybiłem z głowy. Pomyślałem: zaraz, zaraz. Przecież to była tylko jedna walka. Spokojnie, jesteś młody, masz jeszcze czas. I wróciłem do normalności.
Ta bolesna porażka, przez techniczny nokaut, była dla ciebie nauczką za arogancję?
Chyba tak. Chociaż nigdy nie uważałem siebie za aroganckiego, prędzej za pewnego siebie, który może przecenił swoje możliwości. Teraz wiem, że niepotrzebnie tyle gadałem.
Czyli spokorniałeś?
Myślę, że tak.
Od czego zaczęła się twoja przygoda z boksem?
Pamiętam, jak kiedyś pobiłem się z jednym chłopakiem. Podszedł wtedy do nas trener Ćwierz i zaprosił do sali. Mieliśmy wyjaśnić sobie wszystko z rękawicami i w kaskach na głowie. Wygrałem. Zresztą wtedy cały czas się lałem, ale to była taka pierwsza znacząca bójka, od której wszystko się zaczęło. To było coś, co wskazało mu kierunek w życiu.
Bali się ciebie w szkole?
Moje roczniki na pewno. Parę szkół zmieniłem. Wszystko przez bójki. Ale to było dawno, dziesięć lat temu. Nie chcę o tym rozmawiać, bo staram się o tym zapomnieć i myśleć o tym, co jest teraz.
Muszę cię spytać o jeszcze jeden nieprzyjemny etap z twojego życia. O Wisłę Kraków. Będąc w podstawówce zostałeś kibolem, biłeś się za ten klub. Czemu teraz nie chcą cię widzieć na stadionie przy Reymonta?
To już temat skończony. Poszedłem za przyjacielem, który jest z Cracovii (kibice Wisły i Cracovii, delikatnie mówiąc, nie przepadają za sobą – red.). Wybrali tak, a nie inaczej. Mniejsza z tym. Nie chcę o tym rozmawiać, bo to drażliwa sprawa.
Powtarzałeś, że pobyt w więzieniu (Artur odsiedział 1,5 roku za pobicie – red.) pomógł ci skończyć z hazardem i narkotykami. Naprawdę nie wrzucasz już żadnej monety do automatu?
Nigdy. Skończyłem z tym definitywnie. W moim domu z hazardem do czynienia ma tylko moja kobieta. Kamila obstawia boks i piłkę nożną. Naprawdę zna się na tym. Ostatnio dzwonili do niej, żeby potwierdzić, czy to na pewno kobieta, bo obstawia boks i wszystko wygrywa.
Twoją ostatnią walkę też obstawiała?
Akurat tej z Jenningsem nie. I całe szczęście, bo chciałem, żeby postawiła na mnie.
Narkotyki?
Nie i to od dawna.
Z hazardem i narkotykami sobie poradziłeś, a co z agresją? Wyobraźmy sobie, że znów stajesz naprzeciwko Krzysztofa Zimnocha, z którym miałeś się bić, ale walkę odwołano. Znów doszłoby to rękoczynów i gróźb?
Jeśli nie będzie się odzywał i nie będzie prowokował, to ja też nie będę reagował. To jest niby tylko sport, ale wiadomo, że w ringu nie będzie przebacz.
Czym ci tak mocno zaszedł za skórę?
Bo jest konfidentem.
Podobno każdego Sylwestra zapisujesz sobie noworoczne postanowienia. Co napisałeś na 2014 rok?
Mam taką złotą ramkę, na której to piszę. Ostatnio było „dojechać Adamka”.
ROZMAWIAŁ : Tomasz Wiśniowski