STSport

Jake Ellenberger w efektowny sposób znokautował Jake’a Shieldsa podczas gali UFC Fight Night 25 w Nowym Orleanie. Potrzebował do tego zaledwie 53 sekund. Dla jego rywala była to pierwsza porażka przed czasem w karierze. Z bardzo dobrej strony pokazał się również młody Erik Koch, który przez decyzję pokonał Jonathana Brookinsa.

Pewną nowością podczas gali UFC Fight Night 25 miało być to, że główna walka wieczoru – pojedynek między Jakiem Ellenbergerem a Jakiem Shieldsem – miała odbyć się na dystansie pięciu rund pomimo tego, że jej stawką nie był pas mistrzowski. Jednak widzowie zgromadzeni w hali w Nowym Orleanie nie doczekali nawet końca pierwszej minuty pierwszej rundy, a już było po walce.

Ellenberger w zadziwiająco łatwy sposób przyciągnął głowę Shieldsa i zadał dwa kopnięcia kolanem. Pierwsze jeszcze nie powaliło rywala, ale drugie powaliło go i zamroczyło. Kilka mocnych ciosów w parterze było właściwie tylko formalnością. Sędzia w 53 sekundzie pierwszej rudny musiał przerwać pojedynek.

Jestem sfrustrowany. Mogłem walczyć dalej, ale sędziowie podjęli taką decyzję jaką podjęli – żalił się po walce Shields. Była to jednak zdecydowanie pusta gadanina, bo zawodnik był tak zamroczony, że nawet, gdy sędziowie faktycznie zakończyli pojedynek to Shields złapał jednego z nich i próbował walczyć dalej. Była to jego druga porażka z rzędu, szósta w karierze, ale dopiero pierwsza zakończona przed czasem. Część komentatorów uznała, że słabsza dyspozycja zawodnika może być spowodowana osobistą tragedią – niedawno zmarł mu ojciec.

Jego przeciwnik – Ellenberger – jak łatwo się domyśleć był w zupełnie odmiennym nastroju. – To dla mnie niewiarygodne! Shields to były mistrz! – ekscytował się po walce. – Moja taktyka była prosta. Utrzymywać ciągłą presję na rywala. Poskutkowało – podsumował. Tym zwycięstwem zawodnik kontynuuje świetną passę – już w tej chwili – 5 wygranych z rzędu. W ostatnich 10 pojedynkach przegrał tylko raz.

Podczas gali UFC Fight Night z dobrej strony pokazał się również Erik Koch, którzy przez niejednogłośną decyzję pokonał Jonathana Brookinsa. Walka nie była zbyt porywająca, ale tylko dlatego, że przeciwnik Kocha miał tylko jedną taktykę – obalić przeciwnika. Przez 15 minut walki udało mu się to tylko raz, ale nie przyniosło to żadnej korzyści, bo Koch błyskawicznie wstał. Sam wolał walczyć raczej na pięści i kiedy tylko nadarzała się okazja robił to. Imponował szybkością, lewym prostym i low-kickami na wykroczną nogę przeciwnika. Ile ich wykonał – nie wiadomo, ale z pewnością Brookins odczuł to dotkliwie. Po trzech rundach sędziowie jednogłośnie wskazali na zwycięstwo Erika Kocha. Punktowali dwa razy po 30:27 i raz 29:28, choć dla wielu komentatorów ta trzecia decyzja była mocno na wyrost, bo Koch miał przewagę w każdej z rund.

Bardzo ciekawym pojedynkiem okazała się walka Amerykanina – Courta McGee z Koreańczykiem Dongi Yangiem. Odwrotna pozycja Yanga sprawiała sporo problemów McGee. Koreańczyk swoja taktykę oparł na low-kickach i unikaniu ciosów przeciwnika dzięki niesamowitemu refleksowi. Pierwsze dwie rudny prowadzone były w średnim tempie i obaj zawodnicy liczyli bardziej na błędy przeciwnika niż własne inicjatywy. Prawdziwe emocje zaczęły się dopiero w trzeciej rundzie. Wówczas bardzo bliski zwycięstwa przez TKO był Yang. Uderzył mocno lewym sierpowym, którym zamroczył Amerykanina, później poprawił kolanem. Kopnięcie, co prawda powaliło McGee, ale raczej było to mocne pchnięcie niż czysty cios. Niemniej jednak Koreańczyk dopadł do leżącego przeciwnika i zasypywał go gradem ciosów. Sędzia w tym miejscu właściwie mógł przerwać pojedynek, ale wstrzymał się. Yang był zbyt zmęczony, żeby wykończyć przeciwnika, a do kontrataku przeszedł McGee. Po jednym z jego ciosów z nosa rywala zaczęła płynąć krew, a po każdym następnym rana była coraz większa. Widać, że mocno przeszkadzało to przeciwnikowi. McGee bezskutecznie próbował jeszcze założyć gilotynę, ale pomimo wcześniejszych problemów sprawił bardzo dobre wrażenie w tej rundzie. Sędziowie punktowali dwa razy 30:27 i raz 29:28 dla McGee. I tutaj takie rozstrzygnięcie było jak najbardziej uzasadnione.

W bardzo dobrym stylu, po 16 miesiącach przerwy i dwóch operacjach, na ring powrócił Alan Belcher. Od razu został rzucony na głęboką wodę, bo jego rywalem był bardzo doświadczony Jason McDonalds. Początek pojedynku należał właśnie do McDonalda. Przyparł rywala do siatki i próbował obalenia. Bardzo szybko jednak to on sam wylądował na plecach. W tej pozycji dobrze bronił się ledwie kilka sekund. Kilka ciosów Belchera przełamało jednak jego gardę i było wiadomo, że to początek końca. Z każdym kolejnym uderzeniem McDonald słabł w oczach aż do poddania walki. Do końca pierwszej rundy brakowało wówczas niewiele ponad 1 minutę. – Wróciłem! (I’m back babe!) – wykrzyczał z radości Belcher.

Wyniki wszystkich walk można przeczytać pod tym adresem: UFC Fight Night 25: Wyniki!

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.