STSport

Erislandy Lara przegrał z Saulem Alvarezem, choć w MGM Grand Garden Arena w Las Vegas zaprezentował się korzystniej. Ale powinien wiedzieć, że na zawodowym ringu nie zawsze jest to argument wystarczający.

Janusz Pindera

31. letni Kubańczyk, w 2005 roku złoty medalista amatorskich mistrzostw świata w chińskim Myanyang, a od grudnia ubiegłego roku posiadacz zawodowego pasa organizacji WBA w wadze junior średniej, zdążył zapewne już poznać obyczaje i niepisane reguły obowiązuje w profesjonalnej odmianie szermierki na pięści, co jest ważne mniej, a co bardziej.

Osiem lat młodszy od ringowego lisa z Guantanamo Meksykanin to człowiek, który gwarantuje oglądalność i odpowiednio wysoką sprzedaż nie tylko biletów, ale co szczególnie istotne, pay per view. Oczywiście nie w takim stopniu jak genialny Floyd Mayweather jr, ale przed „Canelo” jeszcze wiele lat boksowania na najwyższym poziomie. A tacy są chronieni, bo w tym fachu prawdziwy sport jest na drugim planie. Najważniejszy jest biznes.

Oczywiście trudno Alvarezowi odmówić sportowej klasy i charakteru. Mógł się nie zgodzić na walkę z niewygodnym, bardzo trudnym do boksowania Larą i nikt nie miałby o to do niego (poza Kubańczykiem i jego ludźmi) większych pretensji. A on jednak, wbrew promotorowi, jeśli wierzyć Oscarowi De la Hoi, podjął wyzwanie. I jego celem wcale nie był pas należący do Lary, bo i tak prawdziwym mistrzem WBA w tej kategorii jest przecież Floyd junior. Po prostu chciał udowodnić, że jest lepszy, chciał ukarać Kubańczyka za buńczuczne słowa i pokazać wszystkim, że wcześniejsza porażka z Mayweatherem niczego nie zmienia. Dalej ma cojones, wybiera najlepszych, bo kocha ryzyko.

I za to należy mu się szacunek. Wiedział przecież, że Lara poprzeczkę zawiesi mu bardzo wysoko. Świetnie poruszający się w ringu mańkut mający dobrą prawą rękę, to nigdy nie był dla niego wymarzony przeciwnik. A przecież pieniądze, które miał otrzymać za ten pojedynek też nie rzucały na kolana. Za Floyda jr dostał 10 mln, tu tylko 1,5 mln dolarów, no może trochę więcej, gdyż sprzedaż pay per view będzie chyba na zadowalającym wysokim.

Przed walką stawiałem na Alvareza wiedząc, że będą pomagać mu ściany. „Canelo” ma nie tylko talent, ale cały Meksyk wiernych kibiców za sobą, plus kolejne miliony Latynosów rozsianych po całej Ameryce i świecie. A Lara ? On tak jak jego rodak, znakomity Guillermo Rigondeaux, może liczyć tylko na swoje nieprzeciętne umiejętności. Rachunek jest prosty, każdy go mocniej otarł się o boks zawodowy wie o co chodzi.

Lara był od Alvareza lepszy i powinien wygrać ten pojedynek, ale prawdę mówiąc o to, że przegrał, pretensje może mieć tylko do siebie. Nie zaryzykował, kiedy było to możliwe, konsekwentnie trzymał się nakreślonej wcześniej taktyki. Przespał przy tym środkowe rundy zbytnio dbając o swoje niebezpieczeństwo i dał szansę sędziom.

Po ogłoszeniu werdyktu był rozgoryczony, miał prawo, ale na przyszłość musi również zadbać o to co zwiększa oglądalność: po prostu powinien walczyć agresywniej, bardziej widowiskowo. Mnie się jego boks podoba, doceniam jego umiejętności, ale jak widać nie wszyscy mają podobne zdanie.

Punktacja 115:113 dla Alvareza mnie nie dziwi, tak sama jak bardziej oddająca jednak przebieg wydarzeń 115:113 dla Lary. Ale jeśli sędzia Levi Martinez z Las Cruses (Nowy Meksyk) punktuje 117:111 dla „Canelo”, to nóż w kieszeni się otwiera, bo widać jak na dłoni, jakie miał intencje.

Lara ma teraz jedną porażkę więcej, ale dalej jest mistrzem. Alvarez wygrał, ale na walkę o mistrzowski tytuł trochę poczeka. Na razie odpocznie, w przyszły piątek w Guadalajarze będzie obchodził swoje 24 urodziny i kto wie, może już wtedy Oscar De La Hoya szepnie mu do ucha, że realna jest jego walka z mistrzem WBC wagi średniej, Portorykańczykiem Miguelem Angelem Cotto. To byłby finansowy i sportowy hit jesieni, a sam pojedynek byłby o niebo ciekawszy dla kochających ringowe wojny nie tylko amerykańskich kibiców (meksykańskich i portorykańskich też) niż ten wyrafinowany, który zafundował nam Erislandy Lara. Kubańczyk mistrzem już jest, być może będzie nawet wielkim czempionem zawodowego boksu, ale królem pay per view nie będzie nigdy.

Autor : Janusz Pindera, Polsat Sport

 

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.