STSport

Wielu kibiców i dziennikarzy jest zdumionych organizacyjnym fiaskiem gali MMC Fight Club, która w weekend miała się odbyć w Londynie. Zdumiony nie jest chyba tylko Marcin Najman, który początkowo miał na niedoszłej gali walczyć. Popularny „El Testosteron” czuł pismo nosem, w porę się wycofał i po wszystkim postanowił zdradzić kulisy „organizacji” opisywanej imprezy:

Na wstępie powiem, iż nie uważam, by polscy „promotorzy” z Londynu świadomie i z premedytacją ukartowali to całe zamieszanie i celowo zrobili kibiców i zawodników w „konia”. Nie jest to możliwe, ponieważ poranna toaleta to najodleglejsze przedsięwzięcie, jakie byliby w wstanie zaplanować. Natomiast zastanawia mnie inna rzecz – jak bezgranicznie można manipulować opinią publiczną oraz jak ślepi potrafią czasem być dziennikarze…

Ale od początku…

Przed blisko trzema miesiącami odebrałem telefon od gościa z Londynu. Zaczął na wstępie opowiadać kogo zna, z kim robił interesy, i że ma dla mnie poważną ofertę biznesową. Walkę z Saletą. – Saleta… żaden zawodnik – pomyślałem. Bez treningu można go zlać, byleby znowu jakimś fartem mi się nie wywinął. Pozostawała kwestia mojej sportowej emerytury i kwoty, za którą bym się zdecydował ją zawiesić. Ostatecznie dogadaliśmy się, tylko ponoć Saleta nic o tej walce nie wiedział. Później próbował wmówić mediom, że to ja chcę z nim koniecznie walczyć, ale to manipulacja. Nie tyle sławetnych już „promotorów”, co chorego z nienawiści Salety. Ja po prostu przyjąłem taką propozycję, gdy się pojawiła.

Saleta żył dalej marzeniami o walce Andrzejem Gołotą a „promotorzy” na szybko dogadali się ze strongmanem, Tyberiuszem Kowalczykiem. Gdy zaakceptowałem przeciwnika oraz wszystkie warunki, zaprosili nas na pierwszą konferencję prasową. I się zaczęło…

Godzina spóźnienia na lotnisko, by mnie odebrać, nie zapaliła mi jeszcze czerwonej lampki ostrzegawczej. – Zdarza się – pomyślałem. Później było śniadanie, na które zabrano nas o godzinie… 15.00. I tym razem pomyślałem, że różne przyzwyczajenia mają ludzie, a oni najwyraźniej późno zaczynają dzień

Przed konferencją prasową, zaplanowaną na godzinę 18.00, chcieliśmy jeszcze skoczyć z narzeczoną na zakupy. Nie udało się, gdyż aby załatwić formalności związane z moim przyjazdem, musieliśmy w środku dnia przejechać cały Londyn w tę i z powrotem. Dwa razy! Po drodze wstąpiliśmy do radia na wywiad. Na samą konferencję dotarliśmy na 19.00.

Będący z nami cały czas organizator, Marcin Wawrzynowski, nie widział w tym problemu. Tym bardziej, że mój niedoszły oponent Kowalczyk również nie dotarł na miejsce. Okazało się, że szedł spod „Big Bena” na piechotę. Jego kierowca, przydzielony przez organizatora, zrezygnował ze świadczenia usług taksówkarskich w połowie dnia, gdyż – jak twierdził – ma dosyć jeżdżenia za swoje pieniądze. – Niezły numer – pomyślałem.

Kowalczyk dotarł na 20.00. Nareszcie! Zaczynajmy! A tu psikus. Organizator mi mówi, że czekamy jeszcze na prowadzącego. – Nie wygłupiaj się, zaczynamy, mamy dwie godziny poślizgu, ja tę konferencję poprowadzę – mówię. Niestety jednak musimy poczekać, bo prowadzący to gość, który jest świetnym fachowcem i wie wszystko na temat gali. Pomyślałem, że to jakiś żart, ale nie był. Czekaliśmy kolejną godzinę.

Wreszcie przyszedł prowadzący. Zaczynamy! I w tym momencie facet podchodzi do mnie i pyta: – O czym mamy rozmawiać?

Pomyślałem, że to jakaś ukryta kamera i mnie wkręcają. – O gali MMA i K1 – odpowiedziałem, a on mi na to: – Jak się nazywa twój rywal i kiedy ma się odbyć gala?

Tym razem już nie odpowiedziałem, bo byłem pewien, że to jakiś wkręt, że być może mój przyjaciel Marek Piwowarski kręci jakąś komedię, może „Rejs 2”. Ale postanowiłem trzymać fason i udawać, że się nie zorientowałem 😉

Po konferencji kolacja. Oczywiście na drugim końcu Londynu. Jak kabaret, to kabaret. Dotarliśmy na nią jakieś trzy godziny po konferencji, ale biorąc pod uwagę to, że ostatni posiłek jadłem o 15.00 (wspomniane już śniadanie), nawet godzina 2.00 nad ranem nie przeszkadzała mi w zjedzeniu.

Pomijam już fakt, że poranny przejazd na lotnisko musiałem załatwić na własną rękę (organizator, po ciężkim dniu pracy „zajrzał do butelki” i rano nie odbierał telefonu), bylem zadowolony, że miałem już to wszystko za sobą. Wnioski? Goście nie byliby w stanie zorganizować akademii w szkole. Ta gala nie może się udać.

Na temat tego, co zobaczyłem i co przeżyłem, z dziennikarzami nie rozmawiałem. Natomiast poddałem pod wątpliwość swój udział w tym przedsięwzięciu. Po kilku dniach moje wątpliwości próbował rozwiać drugi z organizatorów. Stwierdził, że przejmuje prowadzenie sprawy i teraz to on będzie się wszystkim zajmował. Stwierdziłem, że mamy nieuregulowane sprawy związane z moim przyjazdem na konferencję i na razie nie interesuje mnie kontynuacja współpracy. Przyznaję, że po półtora miesiąca należności zostały mi zwrócone. No to co? Druga konferencja!

Najpierw zapytałem, czy na pewno mam przylecieć i czy tym razem są przygotowani. – Może lepiej nie idźcie w koszty i to odwołajcie? – doradzałem. – Wszystko jest pod kontrolą. Przyjeżdżaj na drugą konferencję – usłyszałem.

Pomyślałem, że skoro już w to wszedłem, dam im kolejną szansę. Jakość organizacji poprawiła się, ale bardzo nieznacznie. Bilety przysłali mi w dniu wylotu. Ten miał być cztery godziny przed konferencją. – Bardzo odważnie, ale ostatni raz lecę na styk – pomyślałem. W Polsce jednak nastała mgła, wylot się opóźnił o kilka godzin a ja na konferencję dotarłem około 23.30, czyli… dwie godziny po konferencji. Oczywiście normą były problemy z transportem i rezerwacją hotelu. Już nie robiło to na mnie wrażenia.

Rano po śniadaniu powiedziałem organizatorom wprost: – Nie dacie rady tego zorganizować, wycofajcie się. – Nie ma mowy – usłyszałem. Skoro tak, to spytałem gdzie jest gaża za drugą konferencję i koszty przejazdu. Powiedziano mi, że nie ma, ale wszystko będzie. – Dobra chłopaki, wracam, czekam tydzień na załatwienie spraw, a jeżeli nic się nie zmieni, wycofuje się. Daję wam ostatnia szansę – postawiłem sprawę jasno. – Nic się nie martw, wszystko jest pod kontrolą – odpowiedzieli, po czym poprosili jeszcze o nagranie relacji z mojego pobytu na „drugiej konferencji”.

Do domu wracałem już pewien, że nic z tego nie będzie, ale wyprosili jeszcze tydzień mojej cierpliwości, więc postanowiłem poczekać. Łudziłem się, że jeszcze stanie się cud. Niestety…

Potem naczytałem się przeróżnych rzeczy na swój temat, również ze strony „organizatorów”

Na facebooku napisałem:

Marcin Najman
27 listopada w pobliżu: Częstochowa
Po tym, jak odwołałem swój udział w na gali w Londynie z powodu elementarnego nie wywiązania się przez organizatorów z wcześniejszych ustaleń, pozostaje mi tylko razem z wami poczekać do 16 grudnia, kiedy to gala ma się odbyć, a 17 grudnia powiem wam niestety… A nie mówiłem…

Potem miało być już tylko dobrze… Pudzian, Polsat, rzesza współpracujących dziennikarzy, MMC Fight Club. Żyć, nie umierać. A ja się tylko uśmiechałem, czytając kolejne rewelacje o gali. Ogarniał mnie śmiech, ale i refleksja: jak kilku gości, którzy na imprezie po większym drinie wymyślili sobie galę MMA, może wodzić za nos całą opinię publiczną? Mówiąc szczerze, to wytłumaczenie jest jedno… Marzenia nie wszystkim służą, a ludzie niech zaczną myśleć zamiast bezkrytycznie czerpać wiedzę z mediów.

Na koniec muszę wam powiedzieć, nieco na obronę „promotorów”… Oni naprawdę myśleli , że są w stanie tę galę zorganizować…

Marcin Najman dla wp.pl

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.