STSport

Krzysztof Radzikowski w strongmanach zajął miejsce swojego kolegi i nauczyciela Mariusza Pudzianowskiego. Pochodzący z Głowna siłacz ma za sobą niesamowite starty, w których zdobył m.in. tytuł mistrza świata oraz otrzymał zaproszenie na zawody do USA od Arnolda Schwarzeneggera.

Zdobyty w lutym 2012 roku tytuł mistrza świata strongmanów wystarczy, by powiedzieć, że to był najlepszy rok w pana karierze?
Krzysztof Radzikowski:– Zdecydowanie tak, ale nie tylko z powodu tego jednego sukcesu. Ten rok był dla mnie przełomowy. Otworzyłem w nim sobie drzwi do najwyższej ligi i byłem zapraszany na najważniejsze zawody strongmanów na całym świecie. O to zabiegałem od lat i wreszcie się udało.

Gdzie pan startował i z jakimi sukcesami wracał?
– Najbardziej cenię sobie drugie miejsce na Arnold Strongman Classic w Madrycie. To bardzo prestiżowe zawody, a dzięki dobremu wynikowi dostałem zaproszenie na marcową imprezę Arnolda w Ohio w USA. To najważniejsze zawody na świecie, na których występuje dziesięciu najsilniejszych ludzi na świecie, niekoniecznie strongmanów. Wcześniej w tych zawodach Polskę reprezentował tylko Mariusz Pudzianowski. Poza tym zająłem szóste miejsce na trzydziestu startujących The World’s Strongest Man, w finale Pucharu Świata byłem trzeci, a w wyciskaniu belki zostałem wicemistrzem świata.

W Madrycie była okazja zamienić kilka słów z Arnoldem Schwarzeneggerem?
– Niestety, to się nie udało. Na razie uścisnął mi tylko rękę. Ale to też było dla mnie dużym przeżyciem, bo w końcu to mój idol z dzieciństwa. Może porozmawiamy w Ameryce.

Który z krajów odwiedzonych w tym roku zrobił na panu największe wrażenie?
– Wszędzie było ciekawie. W Abu Zabi wrażenie robi bogactwo, wręcz przepych, ogromne pieniądze szejków widać na każdym kroku. Fajnie było też na Karaibach, gdzie zorganizowano finał Pucharu Świata. Po zawodach na Martynice mogliśmy wypoczywać nad oceanem. Takich widoków nie zapomina się do końca życia. Ale ze wszystkich moich startów największe wrażenie zrobił na mnie Iran. Czułem się tam, jak w innym świecie.

A jaki najciekawszy przedmiot pan przeniósł i ile ważył?
– Oj, dźwigałem przeróżne rzeczy. Ciągnięcie tirów czy przenoszenie malucha to już normalka. Najbardziej zapamiętałem wizytę sprzed dwóch lat w Uljanowsku, gdzie na rocznicę lotnictwa w Rosji ciągnęliśmy ,,Rusłana”, największy transportowy samolot na świecie. Ważył ponad 200 ton i poradziliśmy sobie z nim w ośmiu. Strasznie ciężko było go ruszyć, ponieważ on nie ma trzech kół, tylko kilkunaście mniejszych.

Nie brakuje jednak głosów, że dźwiganie ciężarów, to takie sportowe disco polo…
– Jeśli ktoś uważa, że to zabawa, to zapraszam go na swój trening. Poćwiczymy tydzień i zobaczymy, czy będzie w stanie ruszyć ręką lub nogą. Strongman to nie tylko siła. Myślenie, że ktoś nabrał się odżywek i też taki może być jest błędne. Tu chodzi też o technikę, wydolność, wytrzymałość i taktykę. Równie ważna jak mięśnie jest głowa. Dlatego uważam to za normalną dyscyplinę sportu, do tego bardzo ciężką. I ciekawszą, niż na przykład podnoszenie ciężarów, które są konkurencją olimpijską.

W disco polo najlepsi zarabiają krocie, a jak jest w strongmanach?
– Powiem tak: z dźwigania ciężarów można żyć na dobrym poziomie. Wszystko zależy od miejsc, które zajmuje się na zawodach. Nie będę ukrywał, że nie robię tego dla idei. Katuję się na treningach i chcę wiedzieć, dlaczego to robię.

Zawody strongmanów w Polsce od zawsze kojarzą się z Mariuszem Pudzianowski. Dogonił już pan swojego kolegę, nauczyciela i mistrza?
– Jeśli chodzi o zdobyte tytuły, na pewno nie i wątpię by mi się to udało. Ale patrząc na ciężary, które dźwigamy na zawodach, to już go przegoniłem. Jestem silniejszy od Pudziana. W porównaniu z czasami, w których startował Mariusz, dziś jest inna epoka. Dziś ciężary są dużo cięższe. Kiedyś hantle na Arnoldzie ważyły po 80 kg, a dziś już 120. W martwym ciągu mój rekord wynosi 425 kilogramów. Za czasów startów Mariusza niewyobrażalną granicą było zaś 400 kilogramów. Dlatego myślę, że pokonałbym ,,Pudziana” w konkurencjach siłowych. One strasznie poszły do przodu.

Ale w studiu TVP to Mariusz więcej razy podniósł 35-kilowe hantle.
– Szkoda, że nikt tego nie sędziował. To była tylko zabawa, choć Mariusz podszedł do niej bardzo ambitnie.

Po tych sukcesach i występach w telewizji coś zmieniło się w pana życiu? Może pan spokojnie pójść po bułki?
–  Aż takiej popularności nie wzbudzam. Mieszkam spokojnie w Głownie. Tu mnie wszyscy znają. Nie mam zamiaru się nigdzie przeprowadzać i zostawać celebrytą. Uważam, że aby do czegoś dojść, to trzeba to robić przez ciężką pracę, a nie przez popularność.

Ale pewnie od pięknych dziewczyn tak silny facet nie może się opędzić?
– Aktualnie jestem sam i w głowie mam tylko to, by dobrze przygotować się do występu na Arnoldzie.

Zastanawiał się pan, jak długo będzie dźwigał te ciężary?
– Mam nadzieję, że przede mną jeszcze parę ładnych lat startów. Najlepszy strongman na świecie – Żydrunas Savickas – ma 47 lat. Skończyłem też AWF więc wiem, że największa siła u faceta rozwija się między 30., a 36. rokiem życia.

Co później? MMA, jak Pudzianowski, czy start w wyborach na burmistrza Głowna, jak Schwarzenegger?
– MMA na pewno nie, ale zdradzę, że myślałem o starcie na radnego Głowna. Ostatnio walczę o to, by moja droga przy której mieszkam, została dokończona, bo na razie kończy się w połowie. Może jako radny będę mógł zdziałać więcej.

źródło: EX.IL

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.