STSport

Pewnego dnia w programie Pytanie na Śniadanie emitowanym przez TVP gościła Karolina Kowalkiewicz, zawodniczka MMA, która w tym roku zadebiutowała na zawodowym ringu.

Karolina Kowalkiewicz (foto:Super Express)

Karolina Kowalkiewicz (foto:Super Express)

Prowadzący Marzena Rogalska i Hubert Urbański, co rusz akcentowali jak bardzo brutalny sport uprawia ta młoda i ładna dziewczyna. Zachowywali się jakby dopiero co usłyszeli o MMA, jakby klipy, które co chwilę przerywały wywiad były ich pierwszym kontaktem z tą dyscypliną. Było to wręcz nie do uwierzenia, że sport, który od niemal trzech lat (czyli debiutu Mariusza Pudzianowskiego w 2009) jest niewiarygodnie popularny w Polsce mógł być w ten sposób potraktowany i to przez ludzi pretendujących do bycia profesjonalnymi dziennikarzami! A może się mylę? Może popularność nie przekłada się na zrozumienie? Fakt faktem, spotyka się często na internetowych forach ludzi, którzy uważają, że MMA i UFC (największa organizacja MMA na świecie) to dwie różne dyscypliny.  To zupełnie tak jakby ktoś powiedział, że idzie trenować FIFA lub NBA. Być może prasa nie przybliżyła tego sportu na tyle, by zaistniał on w psychice przeciętnego Polaka jako osobna dyscyplina sportowa , a nie jako „to gdzie Pudzian się bije”?

Czym jest więc MMA? MMA, to angielski akronim oznaczający mixed martial arts  – mieszane sztuki walki (tudzież „wszechstylowa walka wręcz”, oba terminy są stosowane wymiennie). Jest to dyscyplina łącząca w sobie kilka sportów walki: boks, kickboxing, zapasy, judo, brazylijskie jiu jitsu i wiele innych. Często określana jest jako „walki bez reguł”, choć jest to nieprawdą. W Stanach Zjednoczonych istnieją komisje, które kilka lat temu ustanowiły zunifikowane (przynajmniej dla organizacji amerykańskich) zasady. Zakazują one m. in. kopania w krocze, uderzania głową, kopania leżącego zawodnika, wykonywania ciosów w tył głowy, wkładania palców do oczu i ust. Pojedynki można wygrać na trzy sposoby – poprzez decyzje sędziowską (sytuacja ma się dokładnie tak jak w boksie, czyli kilku sędziów ocenia walkę runda po rundzie i decydują kto wygrał), nokaut (również techniczny nokaut, kiedy jeden z zawodników nie broni się przed atakami drugiego) oraz poddanie (kiedy zawodnik zostanie złapany w dźwignię lub duszenia, odklepuje by uniknąć kontuzji). Zawodnicy walczą w małych, 5-cio funtowych rękawicach z odkrytymi palcami (by móc chwytać przeciwnika) i ochraniaczach na zęby (w takich jak walczą bokserzy), a pojedynki odbywają się albo w ringu bokserskim (z umocnionymi linami) albo w ośmiokątnej klatce zwanej oktagonem. Wbrew pozorom jest to dużo mniej kontuzjogenna dyscyplina niźli wspomniany boks. W ciągu dziewiętnastu lat istnienia tego sportu przypadków śmiertelnych było mniej niż pięć, a w pięściarstwie każdego roku umiera średnio siedmiu zawodników w wyniku obrażeń odniesionych w ringu lub na sparringu. Mimo tego wciąż spotykamy się z opiniami, że jest to sport niezwykle brutalny, krwawy, wręcz kojarzony z bezprawiem i szemranymi interesami. Żeby to wyjaśnić musimy cofnąć się do czasu jego powstania.

Choć za oficjalną datę powstania sportu uważa się pierwszą galę organizacji Ultimate Fighting Championship, to walki w podobnej formule odbywały się już znacznie wcześniej. Od lat ’20 w Brazylii karierę robiło vale tudo (z portugalskiego: „wszystko dozwolone”). Na galach ścierali się zawodnicy judocy, karatecy, bokserzy, zapaśnicy a także capoeriści. Były to zazwyczaj lokalne zawody, choć pod koniec lat ’50 gale były regularnie pokazywane w telewizji jako Heróis do Ringue (port. „bohaterowie ringu”). Transmisje trwały przez dwa lata dopóty jeden z zawodników po złapaniu w dźwignię prostą na łokieć zdecydował się nie poddawać, w konsekwencji czego ręka została złamana. Władze telewizji były tym tak przestraszone, że program został zdjęty i zastąpiony galami pro-wrestlingu. Później vale tudo nie miało już takiej popularności. Do lat ’90 zawody były organizowane w salach gimnastycznych, w barach lub w garażach, i to niemal tylko w Rio de Janeiro.

Heróis do Ringue

Heróis do Ringue

Z kolei w 1985 w Japonii powstaje pierwsza organizacja MMA – Shooto. Założycielem jest Satoru Sayama – popularny wówczas wrestler. Interesowało go co powstanie, jeśli zawody pro-wrestlingu nie byłyby odgrywane, ale gdyby zawodnicy naprawdę z sobą walczyli. W 1986 odbywają się pierwsze zawody, na razie amatorskie. Trzy lata później zostaje zorganizowana pierwsza gala zawodowa. Nie odnosi ona sukcesu, odbywa się wręcz w cieniu gal pro-wrestlingu, które były wtedy najpopularniejszymi widowiskami sportowymi w Japonii. Mimo tego, zawody Shooto odbywają się regularnie, a w 1990 roku powstaje filia organizacji w Los Angeles.

W Japonii ważna jest jeszcze jedna organizacja – Pancrase. Zostaje ona założona w 1993 przez byłych pro-wrestlerów: Masakatsu Funakiego, Minoru Suzukiego i Kena Shamrocka. Zasady Pancrase zabraniały uderzeń w głowę pięściami – ciosy mogą być wykonywane tylko otwartą dłonią. Były trzy możliwości wygranej: przez nokaut, poddanie i decyzję sędziowską. Oprócz tego zostaje zaimportowane z pro-wrestlingu tzw. rope break – kiedy zawodnik jest zagrożony  (czyli np. złapany w dźwignię) może on wyjść z niej poprzez dotknięcie lin. Sędzia podnosi wtedy walkę do stójki, ale zawodnikowi, który dotknął lin odejmuje się jeden punkt. Punktów jest pięć, kiedy zawodnik stracił wszystkie przegrywał przez techniczny nokaut. Pancrase stworzył także stajnie zawodników. Jeździli po całym świecie rekrutując ludzi, którzy mieli potencjał do walk. W ten sposób do Japonii dostaje się późniejszy mistrz Pancrase, Bas Rutten, będący wówczas średniej klasy zawodnikiem muay thai (tajski boks). Na pierwszej gali zorganizowanej w Tokyo, 21 września 1993 roku, w walce wieczoru Ken Shamrock pokonuje Masakatsu Funakiego poprzez duszenie. Wielki sukces frekwencyjny – siedem tysięcy widzów. Media były oszołomione tym nowym sportem. Dzięki temu Pancrase mogło dalej organizować gale na co raz wyższym poziomie.

Pancrase: Bas Rutten vs Masakatsu Funaki-1996

Pancrase: Bas Rutten vs Masakatsu Funaki-1996

Dochodzimy tym samym do miejsca, dzięki któremu MMA zostało tak naprawdę rozpropagowane. Ameryka, najszybsze drzwi do kariery światowej. Sukces w Stanach oznacza sukces światowy. I tak Rorion Gracie i Art Davie zakładają organizację UFC – Ultimate Fighting Championship. Ich pierwsza gala odbywa się dwunastego października 1993 roku w Denver, w stanie Colorado. Zawody były odbywane w konwencji ośmioosobowego turnieju. Dla zwycięzcy czekał lukratywny czek na kwotę 50,000$. W odróżnieniu od pojedynków bokserskich, tudzież walk vale tudo, Shooto lub Pancrase, starcia nie miały odbywać się w ringu, ale w specjalnie do tego przygotowanej ośmiokątnej klatce (później nazwanej oktagonem). Jeśli chodzi o zasady to niczego nie zabraniano. Można było uderzać w krocze, ciągnąć za włosy. Nie było limitu czasowego dla pojedynków. Walka mogła się skończyć tylko gdy jeden z zawodników zostanie znokautowany albo się podda. Nie było żadnych kategorii wagowych. Mimo wszystko wielu ludzi uważało, że to tylko reklama, że tak naprawdę to będą realistycznie wyglądające pokazy pro-wrestlingu. Nawet startujący w turnieju Ken Shamrock (ten sam co był współzałożycielem Pancrase) był pewien, że tuż przed galą dostanie choreografie i po prostu będzie musiał zrobić przedstawienie a nie prawdziwą walkę, stąd bez obaw wystąpił na gali Pancrase, która odbywała się zaledwie cztery dni przed UFC. Sporo ludzi sądziło, że zawody te są nie legalne. Jedną z takich osób był Chuck Norris, któremu zaoferowano stanowisko komentatora. Odmówił, ponieważ bał się, że wzięcie udziału w takim przedsięwzięciu mogłoby naruszyć jego karierę i dobre imię.

Gerard Gordeu w UFC 1

Gerard Gordeu w UFC 1

Ale niewiele czasu było trzeba, by publiczność przekonała się, że walki nie są ustawione i udawane. W pierwszym pojedynku pomiędzy zawodnikiem sumo Telią Tulim a karateką i zawodnikiem savate (francuska odmiana kickboxingu) Gerardem Gordeau odbył się iście brutalny pokaz tego, czym są te zawody. Gordeau ruszył i uderzeniami zmusił Tuliego to wycofania się pod siatkę. Tam Tuli osunął się na kolana, a Gordeau wykonał kopnięcie prosto na jego szczękę. W efekcie Tuli stracił dwa zęby – jeden wylądował na stanowisku komentatorów, a drugi utknął w stopie Gerarda. Turniej wygrał Royce Gracie, przedstawiciel słynnego klanu Gracie. Reprezentował on styl swojego ojca Helio – jiu jitsu. A dokładniej jego brazylijską odmianę, która stawia szczególny nacisk na walkę parterową. Zwycięstwo Royce’a jest o tyle ważne, że był on najmniejszym zawodnikiem turnieju, a w pierwszym pojedynku stanął w szranki z bokserem Artem Jimmersonem, którego stawiano w roli faworyta.

Royce Gracie

Royce Gracie

Organizatorzy nie sądzili, że gale UFC będą odbywać się cyklicznie. Miało to być jednorazowe wydarzenie. Jednakże w obliczu sukcesu jaki odniosło UFC, postanowiono w myśl przysłowia by nie zabijać kury znoszącej złote jajka, kontynuować swoje „dzieło”. Powoli zaczęto wprowadzać zasady.  Na początku zakazano oczywiście kopania po kroczu, ciągnięcia za włosy, niebezpiecznych dźwigni np. na kark lub kręgosłup. Zawodnicy zaczęli nosić rękawice. Powstały kategorie wagowe i walki zaczęły mieć ograniczenia czasowe. Mimo tego w późniejszych latach ’90 pojawił się pewien problem – John McCain (późniejszy rywal Baracka Obamy w wyborach prezydenckich ) po obejrzeniu kasety z pierwszej gali UFC postanowił, że takie widowiska powinny być zakazane. Żeby się temu przeciwstawić UFC zaczyna współpracować ze stanowymi komisjami sportowymi. Powstają oficjalne, zunifikowane zasady i od tamtej pory każda gala odbywa się pod opieką komisji stanu, w którym mają miejsce zawody.

John McCain

John McCain

Tymczasem w Japonii powstaje organizacja PRIDE Fighting Championships. W walce wieczoru wystąpił pro-wrestler Nobuhiko Takada, który wówczas był wielką gwiazdą w Japonii oraz Rickson Gracie (brat Royce’a i syn Helio). Wygrał Rickson, ale nie to było najważniejsze. Ważniejszym faktem był odbiór wydarzenia – gala odniosła olbrzymi sukces. Nie było mediów w Japonii, które by o niej nie pisały, a na widowni zasiadło prawie 50 tysięcy kibiców! Rozpoczęło to „boom” na MMA w Japonii. Najpopularniejsze były oczywiście gale sylwestrowe, które przed telewizorami gromadziły po 30 milionów widzów, a frekwencja publiczności zgromadzonej w hali dochodziła nawet i do 90 tysięcy osób. PRIDE stało się najpotężniejszą organizacją na świecie, w której walczyli najlepsi z najlepszych. To tutaj swoje kariery rozwinęli Mirko „Cro Cop” Filipovic, kickbokser znany z kopnięć na głowę, Antonio Rodrigo „Minotauro” Nogueira, posiadacz czarnego pasa w brazylijskim jiu-jitsu i jeden z najlepszych chwytaczy w historii sportu, a także Fedor Emelianenko, który przez ponad 10 lat był niepokonany na zawodowych ringach.

Pride

Pride

Niestety nie trwało to wiecznie. W 2006 roku PRIDE zaczęło mieć poważne problemy. Spowodowane było to plotkami o rzekomej współpracy zarządu organizacji z japońską mafią yakuzą. Z tego względu z transmitowania gal wycofało się Fuji TV – jedna z największych stacji telewizyjnych w Kraju Kwitnącej Wiśni. Wraz z utratą telewizji zaczęli wycofywać się sponsorzy. PRIDE próbowało się ratować, poprzez organizowanie gal w USA i szukanie sponsorów w Ameryce Północnej, jednak nic z tego nie wyszło. Był także szalony pomysł, by na galę w Japonii zaprosić Mike’a Tysona, który z pewnością przyciągnąłby telewizję i sponsorów, jednakże „Bestia” nie mógł się pojawić w kraju sztuk walki, ze względu na liczne kłopoty z prawem, które nie pozwalały mu przekroczyć japońskiej granicy. Ostatecznie organizację sprzedano największemu konkurentowi – firmie Zuffa, do której należy UFC. Choć planowano wciąż prowadzić PRIDE i organizować gale pod ich szyldem, szybko się z tego rozmyślono i organizacje zostały połączone.

Kiedy piszę o MMA warto pamiętać, że rozwijały się dwie gałęzie – amerykańska i japońska. Z tego powodu może dojść do pewnego zagmatwania czasowego, ponieważ przeniosę się do początku XX wieku, albowiem historia UFC została niedokończona. Ten czas był ciężki dla pierwszej amerykańskiej organizacji. Ludzie przestali się interesować MMA, wielu z nich zostało także skutecznie odstraszonych przez działania McCaina. Z tego powodu zarządcy UFC postanowili swoją organizację sprzedać. Kupcami okazali się bracia Feritta, właściciele sieci kasyn na terenie Stanów Zjednoczonych. Stworzyli oni firmę Zuffa LLC, która miała być odpowiedzialna za prowadzenie UFC, jej promocję i organizację gal. Na czele stanął Dana White, który do tamtej pory był zaledwie trenerem boksu i menedżerem kilku zawodników jak n. p. Tito Ortiz i Chuck Liddell.  Nowi właściciele nawiązali kontakt z telewizją FOX – gigantem na amerykańskim rynku. Dana i bracia Feritta mieli zorganizować galę, a następnie włodarze telewizji mieli wybrać jedną z walk i puścić w godzinach wysokiej oglądalności. Zorganizowana galę UFC 37,5, jedyną w historii, która miała połowiczny numer.  Wybrany został pojedynek Robbiego Lawlera ze Stevem Bergerem i była to pierwsza walka MMA pokazana w państwowej amerykańskiej stacji telewizyjnej.

Wciąż to nie wystarczało, ponieważ wielu nowych fanów nie przybyło. UFC zrekrutowało wobec tego Kena Shamrocka – tak, tego samego, który walczył na pierwszych galach. W międzyczasie Shamrock toczył boje w PRIDE, ale przede wszystkim stał się olbrzymią gwiazdą wrestlingu w Stanach. Sądzono, że UFC może wypromować się na „jego plecach”. Pojedynek Shamrocka z Tito Ortizem został zaaranżowany na UFC 40. Ortiz zwyciężył przez nokaut w trzeciej rundzie, a gala przyniosła trzykrotnie większe zyski niż jej poprzednicy. Szybko zostaje ogłoszony rewanż – Ortiz znów zwycięża, tym razem w pierwszej rundzie.

Tito Ortiz vs Ken Shamrock

Tito Ortiz vs Ken Shamrock

Kolejnym pomysłem, który miałby uratować podupadającą organizację było reality show – The Ultimate Fighter. Program, który przypominałby nieco Big Brothera, jednakże oprócz ukazania życia zawodników i ich treningów, pod koniec każdego odcinka rozgrywały się walki turniejowe. Zwycięzca całego turnieju miał dostać lukratywny kontrakt z UFC. Do finału dotarł Forrest Griffin i Stephan Bonnar. Ich pojedynek trwa trzy rundy pełne zawrotnej akcji. Wygrywa Griffin. Oglądalność jest olbrzymia, SPIKE TV podpisuje z UFC umowę na transmitowanie gal. Organizacja zaczęła zdobywać sponsorów i wychodzić z dołka, w którym się do niedawna znajdowała. Dana White po dziś dzień nazywa pojedynek Griffina z Bonnarem „najważniejszą walką w historii UFC”.

Kolejne lata to dalszy rozwój tejże organizacji. Pojawia się co raz więcej nowych zawodników, zwłaszcza byłych gwiazd wykupionego PRIDE. Gale są organizowane na całym świecie – w Kanadzie, Brazylii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Dubaju czy Japonii. Ratingi oglądalności są najczęściej wyższe niż w wypadku walk bokserskich, które do niedawna przodowały wśród sportów walki. 1,6 milionów widzów wykupiło subskrypcję setnej gali UFC – ponad tę liczbę wybiły się jedynie pojedynki Tysona z Holyfieldem, Tysona z Lewisem (obie prawie 2 miliony subskrypcji) oraz Mayweathera z De La Hoyą (2,4 mln). W obliczu takich sukcesów  do organizacji ponownie odzywa się telewizja FOX, która decyduje się na to, by niektóre z gal transmitować na głównym kanale. Prawdopodobnie to nie koniec rozwoju imperium braci Feritta.

A jak to wyglądało wszystko w Polsce?

Pod koniec lat ’90 chodziły najróżniejsze plotki o turniejach w klatkach. Fakt faktem, odbywały się takowe, jednakże nie ma żadnych dokładnych danych, więc trudno cokolwiek powiedzieć na ten temat. Pierwszą oficjalną polską walką MMA (taką, którą zarejestrowano na stronach internetowych zajmujących się rekordami zawodników) był pojedynek o Mistrzostwo Polski w Wolnej Walce (proste tłumaczenie terminu „free fight”, który występował wtedy znacznie częściej niż „mixed martial arts”) pomiędzy Karolem Matuszczakiem a Tomaszem Jamrózem. Potem nastała cisza w temacie, aż do czasu targów Body Show w 2002 roku, kiedy to zmierzyli się ze sobą Grzegorz Jakubowski i Temistokles Teresiewicz – często błędnie uważa się ten pojedynek za pierwsze zawodowe MMA w naszym kraju. Być może dlatego, że dopiero od tamtej pory zaczęto organizować w miarę regularne gale, na których mierzyli się najróżniejsi zawodnicy. Najczęściej odbywały się one dyskretnie, w salach gimnastycznych, albo w jakiś magazynach. Do tego Przemysław Latkowski, dziennikarz i reportażysta, nakręcił niechlubny film „Klatka”, w której skojarzył on sport MMA (przedstawiany oczywiście jako „brutalne walki w klatkach”) ze środowiskiem pseudokibiców.  Tym samym dyscyplina przez długi czas była dyskryminowana przez media. Obraz został nieco zmieniony dzięki telewizji Polsat Sport, która transmitowała gale MMA Polska. Natomiast żeby uczynić jakąś dyscyplinę zauważalną, najważniejsze to mieć w niej zawodnika, który odnosiłby sukcesy. Tym zawodnikiem został Paweł Nastula.

Paweł Nastula

Paweł Nastula

Judoka, złoty medalista olimpijski z Atlanty, dostał propozycję walk w organizacji PRIDE. Mimo braku obycia w dyscyplinie, podpisał kontrakt i zaczął intensywne treningi boksu, zapasów i brazylijskiego jiu-jitsu. Od razu został rzucony na głęboką wodę, ponieważ swój pierwszy pojedynek stoczył z Brazylijczykiem, Antonio Rodrigo „Minotauro” Nogueirą, który był wówczas numerem 2. wagi ciężkiej na świecie. Po ośmiu minutach walki, sędzia był zmuszony przerwać starcie, ponieważ „Minotauro” był bliski znokautowania polskiego zawodnika. Podobnie wyglądał pojedynek z Alexandrem Emelianenko, gdzie Nastula był o krok od wyciągnięcie dźwigni na rękę, jednakże przeszkodziły mu w tym liny ringowe. Swoje pierwsze zwycięstwo zanotował nad ówcześnie niepokonanym Edsonem Drago, poddając go w pierwszej rundzie przy pomocy „balachy” (dźwigni na łokieć). Czwartą i ostatnią walkę w PRIDE Nastula stoczył z byłym mistrzem UFC, Joshem Barnettem. Po zdominowaniu zapaśniczo Amerykanina (który wywodzi się przecież z zapasów!) w rundzie pierwszej i zamroczeniu go kilkoma ciosami sierpowymi w rundzie drugiej, Nastula dał się złapać Barnettowi w dźwignię skrętową na stopę i był zmuszony się poddać. Krótko potem PRIDE rozpadło się i kariera sportowa Pawła Nastuli stanęła w miejscu na dwa lata.

Kolejnym przełomem w polskim MMA był debiut Tomasza Drwala w UFC w 2007 roku. Swój debiutancki pojedynek w organizacji przegrał, a następnie pauzował półtorej roku z powodu kontuzji kolana. Po powrocie zanotował trzy zwycięstwa przed czasem. Niestety po sukcesach przyszedł czas na porażki, po których Drwal pożegnał się z największą organizacją MMA. Nie zmienia to faktu, że w pewien sposób przetarł on szlaki dla polskich zawodników zmierzających do UFC. W 2011 zadebiutował tam Maciej Jewtuszko, a do startu powoli przymierzają się Mamed Chalidow i Jan Błachowicz.

Tomasz Drwal

Tomasz Drwal

Oczywiście najważniejszym czynnikiem, który w naszym kraju wprowadził MMA „na salony” był oczywiście debiut Mariusza Pudzianowskiego. W 2009 roku stoczył on pojedynek z bokserem-celebrytą Marcinem Najmanem na gali Konfrontacji Sztuk Walki. Była to pierwsza polska gala MMA transmitowana na kanale głównym Polsatu. Monstrualna oglądalność przedsięwzięcia doprowadziła do tego, że od tamtej pory wszystkie numeryczne gale KSW mają swoje miejsce na kanale. Na barkach byłego strongmana udało się także wypromować największą perłę mieszanych sztuk walki w Polsce, czyli Mameda Chalidowa. Naturalizowany Czeczen to pierwszy Polak (a raczej obywatel Rzeczpospolitej), któremu udało się wedrzeć do światowych rankingów, kiedy w 2009 zszokował światek MMA nokautując w pierwszej rundzie mistrza organizacji Sengoku, Jorge’a Santiago. Choć Brazylijczyk dzierżył pas mistrzowski, to nie był on stawką tego pojedynku, wobec czego Japończycy szybko zorganizowali rewanż. Po bardzo wyrównanej walce sędziowie orzekli kontrowersyjną wygraną Santiago. Mimo tego, Mamed Chalidow rozwinął skrzydła. Dziś jest prawdziwą gwiazdą w Polsce i respektowanym zawodnikiem na świecie. Pojawia się w programach rozrywkowych, w reklamach, jego walki na KSW mają większą oglądalność niż starcia Pudzianowskiego. Aktualnie toczą się negocjacje co do przyszłości Czeczena, ponieważ chciałby on spróbować swoich sił w UFC, jednak aspekt finansowy (w Polsce dostaje wyższe wynagrodzenie) nie pozwala na to.

MMA to młoda dyscyplina. Jeszcze nie skażona zbyt korupcją i pieniądzem, wykorzystuje swoją świeżość, by spychać na dalszy plan boks, który przez tyle lat przodował wśród sportów walki, a teraz jest traktowany z niechęcią. Pamiętam, że jako młody redaktor portalu poświęconego tej tematyce z podnieceniem oglądałem pojedynki Drwala, oraz jak dumny byłem, gdy na głównej stronie Onet.pl pojawiła się wiadomość „MMA: zwycięstwo Chalidowa w Japonii”. To był wtedy sport undergroundowy, puszczany w środku nocy na kanałach typu Eurosport lub Polsat Sport. Wciąż w polskie opinii publicznej śmierdziało „Klatką” Latkowskiego, Media wciąż wypowiadały się o dyscyplinie jako o „brutalnych, krwawych i nielegalnych walkach”. Dziś jest ten sport przyjmowany jako coś zwykłego. Istnieją ludzie, którzy pragną doprowadzić do tego, by amatorskie zawody stały się dyscypliną olimpijską. Niewiarygodne, że „piwniczna” dyscyplina, którą bardzo wielu uważało za jakieś nieludzkie zmagania psychopatów, dziś stoi dumnie obok piłki nożnej czy boksu. I to wszystko stało się w przeciągu 19 lat! Miejmy nadzieję, że ten rozwój będzie trwał dalej, bo to piękny sport.

autor: Adam Zygiel

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.