STSport

Już za parę godzin rozpocznie się UFC 143. Warto chwilę czasu poświęcić na pogdybanie, co może wydarzyć się w oktagonie w karcie głównej gali.

Walką wieczoru jest pojedynek o tytuł tymczasowego mistrza UFC w wadze półśredniej. Faworytem jest niewątpliwie Nick Diaz. Gdyby nie kontuzja Georges’a St. Pierra, to właśnie z nim mierzyłby się starszy z braci Diazów i  walka nie byłaby o tymczasowy pas, a o pełnoprawne mistrzostwo. Carlos Condit, to oczywiście nie jest zawodnik, który wypadł sroce spod ogona, ale motywacja Diaza może przeważyć szalę na jego korzyść.  Bukmacherzy również obstawiają, że jest większe prawdopodobieństwo zwycięstwo Diaza nad Conditem niż na odwrót. Za każdą złotówkę postawioną na Diaza można otrzymać z powrotem 1 złotówkę i 50 groszy. W wypadku Condita można otrzymać 2 złote i 50 groszy. Można chyba zaryzykować również stwierdzenie, że dla osób, które nie są fanami Carlosa Condita zwycięstwo Diaza jest bardziej atrakcyjne, bo dzięki temu w następnym pojedynku zmierzy się ona z GSP. To będzie walka o najwyższym poziomie emocji – raczej tych negatywnych.

Trudnym do przewidzenia jest wynik starcia w wadze ciężkiej pomiędzy Royem Nelsonem, a Fabricio Werdumem. Na pierwszy rzut oka atletyczny Brazylijczyk powinien zamęczyć miłośnika hamburgerów – Nelsona – i wypunktować go, ale zakończyć walkę przed czasem w jej późniejszych etapach. Problem jest jednak taki, że Amerykanin sprawia wrażenie ociężałego i nieruchliwego, a w rzeczywistości jest odporny na ciosy, ma czarny pas w brazylijskim jiu-jitsu, a walka na pełnym dystansie nie jest dla niego nadnaturalnym wysiłkiem – choć trzeba uczciwie przyznać, że jeżeli walka trwa w pełnym wymiarze, to  decyzja jest raczej przeciw Nelsonowi (2 wygrane i 5 porażek przez decyzje). Werdum będzie musiał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, żeby rozstrzygnąć tę walkę na swoją korzyść i po raz drugi wkroczyć do UFC z wysokiego C. On to jednak potrafi! Po pokonaniu między innymi Antonio Silvy i Fedora Emalianenki wiemy, że może stanąć jak równy z równym przeciw każdemu przeciwnikowi.

W walce Josha Koschecka i Mike’a Pierce’a mamy starcie dwóch zawodników, którzy przegrali swoje przedostatnie walki,  następne wygrali. O formie tego pierwszego za wiele powiedzieć nie można, bo w 2011 roku walczył zaledwie raz. Ten drugi w listopadzie pokonał po niejednogłośnej decyzji Paula Bradleya – ta walka również za wiele nam nie powiedziała o zawodniku. Jeśli jednak Koscheck rzuci się na Pierce’a, to może zdominować walczącego zazwyczaj dosyć zachowawczo przeciwnika. To może być klucz do jego sukcesu.

W pojedynku Scotta Jorgesena i Renana Pegado wiele zależy od podejścia Amerykanina. Jeżeli nie podejdzie do walki zbyt ambitnie i nie będzie próbował bić się z Brazylijczykiem w stójce, to coś może mu z tego wyjść. W innym wypadku może zostać bardzo szybko znokautowany, bo Pegado jest nie tylko lepszym bokserem, ale ma również o wiele lepsze warunki fizyczne, a to naprawdę zabójcze połączenie.

W pierwszy pojedynku głównej karty, a ostatnim omawianym zmierzą się doświadczenie i jego brak. Ed Herman zmierzy się z Cliffordem Starksem. Ten pierwszy ma więcej walk w samej UFC niż ten drugi w całej karierze. Co prawda Starks jest na razie niepokonany na zawodowym ringu, ale to w żaden sposób nie czyni go faworytem. Herman przez ponad rok nie walczył z powody ciężkiej kontuzji, ale jak już wrócił to rozprawił się z dwoma rywalami w pierwszych rundach – pokazał przy tym wszechstronność, bo jednego pokonał przez dźwignię, a drugiego przez nokaut – więc zdecydowanie nie zapomniał jak się walczy. Każde inne rozwiązanie niż zwycięstwo Hermana będzie można uznać za duża niespodziankę, ale jak znamy UFC, to wiemy, że i takie się zdarzają.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.