STSport

Teraz emocje już opadły. Możemy spojrzeć na całą sytuację z odpowiednim dystansem. Wówczas pierwsze myśli, które przychodziły nam do głowy to oburzenie i niedowierzanie, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć podczas walki o mistrzostwo świata w boksie zawodowym. Dziś, z perspektywy czasu odpowiedź na pytanie „Czy powinno zaskoczyłć nas zachowanie Floyda Mayweathera Jr podczas walki z Victorem Ortizem?” może być tylko jedna.

Była czwarta runda pojedynku o mistrzostwo świata wagi półśredniej federacji WBC. Świeżo upieczony mistrz – Victor Ortiz (dla którego była to ledwie pierwsza obrona zdobytego niecałe pól roku wcześniej pasa) – trzy razy był napominany przez sędziego za niedozwolone uderzenia głową. Po ostatnim zwróceniu uwagi sędzia ringowy na chwilę odwrócił wzrok od pięściarzy i wtedy padły dwa zabójcze ciosy. Ortiz wylądował na deskach, a Mayweather uniósł ręce w geście triumfu.

Są dwie interpretacje tego, co się wydarzyło. Floyda i wszystkich pozostałych, którzy oglądali. Według boksera wszystko było zgodnie z przepisami. – Dotknęliśmy się rękawicami i wróciliśmy do walki – uznał jeszcze na ringu w wywiadzie udzielonym tuż po walce. Wszyscy pozostali widzieli jednak coś zupełnie innego. Mayweather wykorzystał zamieszanie na ringu i wyprowadził dwa nokautujące ciosy w czasie, gdy walka była na chwile przerwana.

Wynik jednak poszedł w świat, ale niesmak pozostał. Wszystko spowodowane jest postawą samego Floyda Mayweathera Jr. To postać o dwóch zupełnie różnych twarzach.

Z jednej strony znamy go jako wybitnego pięściarza. Medalistę olimpijskiego, byłego mistrza świata w kategoriach juniorlekkiej, lekkiej, junior półśredniej oraz obecnego mistrza świata kategorii półśredniej. Ma nienaganną technikę, swój przydomek „Pretty Boy” zawdzięcza temu, że jego obrona była tak doskonała, iż nigdy nie nabawił się żadnych widocznych urazów, ani blizn. Na zawodowym ringu nie przegrał nigdy, a stoczył 42 pojedynki (26 z nich wygrał przed czasem). Jego walka z Oscarem de la Hoyą przyciągnęła w systemie pay-per-view 2 miliony 150 tysięcy widzów. Warto dodać, że był to jeden z najbardziej zażartych pojedynków w jego karierze – wygrał po niejednogłośnej decyzji na punkty.

Niestety jest też drugi Floyd. Ten, którego nie lubimy. Pozer, mistrz „trash talk” – słownego prowokowania i obrażania rywali, cynik. Gwiazdor tandetnych reality-show rozmieniający swoje nazwisko na drobne. „Money”, bo to drugi z jego przydomków bardzo dobrze oddaje jego system wartości. Jednego dnia, w jednym z programów telewizyjnych potrafi rozdawać bezdomnym kanapki i mieć dla nich ciepłe słowo, a drugiego pobić kobietę, która jest matką jego dzieci. Dla wielu mistrz tylko na papierze – unikający pojedynków z najlepszymi (chociażby z Mannym Pacquiao). Nie chciał rewanżu z de la Hoyą – po prostu przeczekał aż starszy bokser skończy karierę. I najświeższy przykład – kontrowersyjny nokaut Ortiza.

Podczas ostatniej walki Floyd Mayweather pokazał nam swoje dwie twarze. Przez cztery rundy punktował swojego rywala, bez najmniejszych wątpliwości wygrywał wszystkie rundy i zdecydowanie prowadził na punkty. Jeżeli walka miałaby wyglądać tak do końca to istniało duże prawdopodobieństwo, że obijany Ortiz nie dotrwa do jej końca. Wtedy jednak nastąpiła przemiana. Szlachetny doktor Jekyll zamienił się w parszywego pana Hyde’a. Dwa zabójcze ciosy powaliły przeciwnika. Ten ułamek sekundy spowodował, że szybko zapomnieliśmy o świetnej postawie na ringu wcześniej, a w pamięć po raz kolejny bardziej wbił nam się Floyd-oszust niż Floyd-sportowiec.

Jednak czy po wszystkich wcześniejszych wybrykach i ogólnej postawie ringowej oraz pozaringowej Mayweathera możemy być oburzeni i zniesmaczeni? Wracając do pytania z początku – Czy powinno zaskoczyć nas zachowanie Floyda Mayweathera Jr podczas walki z Victorem Ortizem? Odpowiedź może być tylko jednak. Oczywiście, że nie.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.